Płyty

Doznanie zmysłowego mroku z wyrazistym pierwiastkiem soulu

19 kwietnia 2024
Ostatnio z niemałą ekscytacją odkrywam najnowszy, wydany w październiku ubiegłego roku album jednego z wyrazistszych głosów na współczesnej polskiej scenie muzycznej – Kasi Lins. Uczucie niepokoju wzbudza już jego tytuł – Omen, a i nie bez znaczenia jest mieszanina melancholii oraz strachu, sącząca się z owych dźwięków. Czyż jednak najpiękniejsze piosenki nie powstają często właśnie z inspiracji dojmującymi przeżyciami?

Zanim ochoczo przejdę do opisu najbliższych mi momentów na Omenie Kasi Lins, wspomnę o walorach wokalnych zaanonsowanej wykonawczyni. Gruntownie wykształcona muzycznie artystka niezwykle pewnie i świadomie porusza się pomiędzy rejestrami, szczególnie urzekając nasyconymi, niskimi dźwiękami. Wielokrotnie też końcówki fraz zdobi gęstym, powolnym vibratem, silnie zakorzenionym w muzyce soul. Ponadto wokalistka bardzo szlachetnie interpretuje swe autorskie teksty, często barwnie modulując głosem, lub przedzielając niektóre słowa hałaśliwymi, teatralnymi oddechami. Nie pozostaje mi nic innego, tylko poprzeć moje tezy szeregiem stricte muzycznych konkretów.

Mnóstwo rozdzierających serce emocji nabudowuje rozpoczynający całość utwór, którego tytuł jest lapidarnym zapewnieniem – Nikogo nie chcę. Kasia Lins w zwrotkach łagodnie snuje opowieść, utkaną z natłoku uczuć i wspomnień. Ostrości dodają jej chropowate pejzaże gitary, jak również motoryczne stukoty uporczywego, perkusyjnego pulsu. Refren to natomiast repetowane frazy: „nikogo nie chcę, nikogo więcej nie chcę”, ujmujące przystępnością kunsztownej rytmizacji oraz przyciemnione gardłową chrypką. Płaczliwe rozedrganie cechuje rytmiczną, wręcz quasirapową melorecytację, obecną w zwrotkach piosenki Nieba nie ma. Początkowo fascynuje mnie siła i przenikliwość zaśpiewanych z rezygnacją słów: „umiera nadzieja”, w drugiej zwrotce natomiast wsłuchuję się w pełen rozpaczy, powtarzany okrzyk: „nie ma go”. Przestrzenny refren zachwyca dwiema partiami wokalnymi, wykonującymi taką samą melodię, jednak ta, która dyskretnie intonuje motywy w niskim rejestrze została zagłuszona drugą, rozwibrowaną, jazzującą, pełną klarownych, wysokich dźwięków, a wyrazowo błagalną. W dodatku umysł od środka przewierca bezdenny smutek pytania: „czemu, kiedy już dosięgnęłam gwiazdy, to się rozbiłam”. W noszącej niekwestionowane znamiona przeboju piosence Do śmierci mamy czas Kasi Lins towarzyszy kolejny, utalentowany wykonawca młodego pokolenia – WaluśKraksaKryzys. Jego głos podczas solowej zwrotki charakteryzuje ekspresyjna drapieżność, a nawet krzykliwość, kontrastująca z lirycznymi frazami wokalistki. Rolę subtelnych przerywników pełnią tu objawiające się na początku i na końcu utworu zwięzłe pomruki wokalne, natomiast akompaniament instrumentalny tworzy gąszcz gitarowych warkotów, poszarpane dźwięki basu, jak również kaskady perkusyjnych uderzeń, będące pomostem pomiędzy poszczególnymi częściami piosenki. W refrenie najsilniej porusza mnie nostalgia repetowanego wersu: „tak tęsknię za tym”. Niezmiernie chciałabym na końcu piosenki raz jeszcze usłyszeć ten olśniewający przebojowością refren, niestety otrzymuję tylko jego relikt w postaci katarynkowych współbrzmień klawiszy. Sentymentalna balladowość to wyznacznik kompozycji Anioł, upstrzonej wytwornymi transakcentacjami, polegającymi na nadmiernym podkreślaniu ostatnich sylab niektórych słów: „oprawca”, „ofiara”. Udramatyzowany przekaz gdzieniegdzie rozjaśniają malownicze warstwy klawiszy. Melodię refrenu niejednokrotnie kształtują nastrojowe ornamenty i rozłożone akordy. Kolejną rozpoznawalną wizytówką recenzowanego albumu jest niewątpliwie utwór Po trupach do Ciebie. Oszczędna w środkach linia melodyczna, pełna powtarzanych dźwięków, pozwala rozkwitnąć wyrazistemu potokowi słów. Nierzadko wzbogacają ją krótkie, gitarowe przerywniki, melancholijnie eksploatujące rozłożone akordy. Tytułowy szlagwort, wykonany ekspresyjnie, wręcz wyskandowany, oplata barwny, ornamentalny refren. Zwieńczenie utworu należy do dystyngowanej, raptownie wyciszającej się melodii gitary. Z całą mocą uderza mnie filozoficzność tekstu kompozycji Miłość się nie kończy. Tęskna melodia sprzyja sugestywności złotej myśli: „miłość się nie kończy, zmienia tylko ciało”. Owo przesłanie muzycznie okalają śpiewne, rozległe skoki o sekstę małą, brzmiące jeszcze liryczniej dzięki kojącemu, wysokiemu głosowi wokalistki. Dodatkowo przez wielogłosową gęstwinę zwrotek przedziera się ciepły, wyrazisty męski wokal. Po pierwszym refrenie jaskrawością oczarowuje delikatna wokaliza, a wszechobecną masywność zawdzięczamy dostojnym dźwiękom fortepianu. Delikatne domknięcie utworu stanowi słyszana wcześniej, jakże świetlista wokaliza, otoczona aksamitnymi, klawiszowymi akordami.

W piosence Niepalenie charakternej partii wokalnej towarzyszą niemniej chropowate, przesterowane akordy gitary, na samym końcu ubarwione zapowietrzonymi motywami saksofonu. Najbardziej uczuciowym momentem opisywanej kompozycji jest moim zdaniem salwa pytań, zaśpiewanych w wysokim rejestrze i zainicjowanych frazą: „i dlaczego tak uparcie potęguję opętanie”. Zgrzytliwe dźwięki saksofonu spektakularnie rozpoczynają kołyszący w rytmie walca utwór tytułowy – Omen. Niech Was nie zwiedzie jednak jego sielankowa melodia, bowiem dominującym stanem emocjonalnym jest tutaj strach, urzeczywistniony za sprawą rozedrganych, jękliwych dźwięków w wysokim rejestrze. Nabudowują one teatralnie wyrecytowaną linię melodyczną. Roztrzęsiony, zapowietrzony głos wokalistki dźwięczność osiąga dopiero w śpiewnym refrenie, gdzie bezdenny smutek otacza wers: „ja wciąż jak ćma boję się dnia”. W połowie drugiej zwrotki melodia ulega nieoczekiwanej zmianie, a ów fragment kończy barwne nawiązanie do mitologii greckiej w postaci łagodnego przywołania bogini nocy: „weź mnie do siebie, weź mnie już, moja Nyks”. Tytuł następnej piosenki to osobiste wyznanie jej autorki – Nie lubię zimnej wody. Melodii wokalnej wtórują aksamitne motywy fortepianu, z czasem upiększone subtelnymi pejzażami gitary elektrycznej. Przed końcowym refrenem prym wiedzie z kolei saksofon, odpowiadający za efektowne, jazzujące, wręcz awangardowe skrzypienia. Ostatni wers: „to dobre dla ciała” powoli zamiera w gęstwinie przestrzennego echa. Na każdej płycie Kasi Lins pojawia się jeden utwór, do którego nie napisała ona tekstu, zawsze jednak bez reszty utożsamiając się z nieswoimi strofami. W ramach albumu Wiersz ostatni była to poezja Władysława Broniewskiego, natomiast na kolejnym wydawnictwie – Moja wina, wokalistka sięgnęła po wiersz Marii Konopnickiej. Tym razem wdowa po zmarłym pisarzu – Jerzym Pilchu, podarowała artystce fragmenty jego prozy, z których powstał niezwykle piękny utwór – Ani Amen. Inicjują go strzępki ludzkich rozmów, czyli dźwięki otoczenia. Następnie melodia rozbrzmiewa na tle symetrycznych motywów gitary. Głęboko porusza mnie sensualność owego tekstu, a w szczególności niesamowicie trafna myśl, stanowiąca symbol bliskości dwóch ciał: „bez dotykania pleców nie ma miłości”. Uważnie wsłuchuję się także w emocjonalny fragment, gdy strumień słów znanej polskiej modlitwy usilnie przerywa wyraz „ani”. Błagalny przekaz kompozycji Sto żyć potęgują wysokie dźwięki głosu Kasi Lins, ozdobione jękliwą matowością. Z tymi w gruncie rzeczy łagodnymi pejzażami kontrastują szorstkie, saksofonowe zgrzyty, nie przestające imponować swą ekspresyjną wirtuozerią. Teraz muszę wziąć głęboki oddech i najbliższemu mi utworowi na płycie, który jednocześnie jest jej epilogiem, poświęcić osobny akapit, by szczegółowo zatopić się w barwnych komponentach tego melodyjnego majstersztyku.

Oto kolejne nawiązanie do mitologii, gdyż tytuł owej wzniosłej pieśni brzmi Persefona. Tak jak choćby w kompozycji tytułowej, od pierwszych dźwięków dajemy się tu ponieść żwawemu rytmowi walca. We wstępie instrumentalnym królują tęskne motywy gitary, podbite na końcu marzycielskimi dzwoneczkami, wygenerowanymi klawiszowo. „Przerwij to, już się nie spotkamy” – pełnym spazmatycznego, dojmującego smutku głosem intonuje pierwszą zwrotkę wokalistka. Melodia oparta jest na repetowanych, niskich dźwiękach, a m.in. słowo „Persefona” niespodziewanie rozczłonkowuje teatralny oddech. Przystępny refren zdobią wytworne ukłony wokalne na samogłosce „a”, okalające wyrazy: „miało”, czy „parę”. Z kolei szczyptę dramatyzmu wzmaga opadający motyw, słyszalny na słowie „zasnęłabym”. Jeśli zaś chodzi o kunsztowne, tekstowe bon moty, uwagę przykuwa ten, który wieńczy refren: „prawda mnie okłamała”, muzycznie upiększony powolnym, emocjonalnym vibratem. Następnie znów dają o sobie znać początkowe dźwięki gitary, tym razem okraszone gdzieniegdzie dyskretnymi, matowymi zgrzytami saksofonu. Atrybutem drugiej części kolejnej zwrotki jest charakterystyczna zmiana melodii, generująca ogrom ekspresji w partii wokalnej. Słychać to przede wszystkim podczas przesiąkniętego bólem błagania: „dajmy sobie koniec”. Doprowadza nas ono do powtórnego pojawienia się (przedzielonego oddechem) wyrazu tytułowego. Znak rozpoznawczy ostatniego refrenu stanowi nasycony niskimi rejestrami drugi głos, zdający się nawet pod względem dynamiki górować nad wiodącą linią melodyczną. Zakończenie piosenki rozgrywa się na kanwie znajomych akordów, obecnych w refrenie. Otaczają one powabną, nuconą z urokliwą lekkością wokalizę, która aż do definitywnego domknięcia recenzowanego dzieła rozjaśnia jego funeralny nastrój. Tej nośnej melodii wpierw towarzyszą szmerowe terkoty perkusji, na samym końcu ustępujące miejsca zmysłowym powarkiwaniom klarnetu basowego.

Album Omen Kasi Lins wyróżnia przystępność szlachetnych melodii, wykonanych głębokim, zmysłowym głosem, niepozbawionym soulowych inspiracji. Warto w kontekście recenzowanych utworów podkreślić też olbrzymi, kompozytorsko-aranżacyjny wkład znakomitego muzyka – Karola Łakomca. Poetyckie teksty wokalistki dotykają szeroko pojętej problematyki miłości oraz śmierci. Barwnym strofom nie brakuje również wszechobecnej sensualności, dzięki której można wniknąć bez reszty w te osobiste, dosyć mroczne piosenki z czytelnie zarysowanym pierwiastkiem melancholii.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.