Doznanie wystawnej uroczystości
Na bal z prawdziwego zdarzenia zaprosił nas w ramach swej najnowszej płyty zjawiskowy wokalista – Ralph Kaminski. Trzeci pełnometrażowy album artysty, zatytułowany Bal u Rafała, urzeka mnie podniosłością, spójnością i wykonawczą pieczołowitością. Zresztą – niechaj kurtyna uniesie się w górę, ponieważ ową luksusową uroczystość należy przeżywać od początku do końca, zgodnie z kolejnością utworów, jaką zaproponował gospodarz wydarzenia.
Każdy efektowny spektakl winien rozpocząć się wytwornie. Na albumie Bal u Rafała rolę pompatycznego otwarcia pełni miniaturka, zatytułowana Uwertura bal. W muzyce klasycznej od zarania dziejów uwertura stanowiła początek przedstawień operowych, a pod względem ukształtowania była swego rodzaju esencją kluczowych fragmentów całego dzieła. Tutaj sprawa przedstawia się nieco inaczej, bowiem mamy do czynienia wyłącznie z nawiązaniami do wieńczącego album utworu tytułowego, spinającego opisywaną płytę iście koncepcyjną klamrą. W magiczny trans najpierw wprowadzają nas mroczne dźwięki basu, do których rychło dołączają rozedrgane płaszczyzny klawiszy. Po chwili słychać ascetyczną, chóralną wokalizę na samogłosce „a”. Na jej tle rozbrzmiewa ekspresyjny, wspaniały głos, którego nikomu nie trzeba przedstawiać i który wielu z nas kojarzy się z beztroskim dzieciństwem. Mam tu na myśli Piotra Fronczewskiego, wszak to jego kreacja Pana Kleksa niejako wychowała pokolenia. Jeśli Akademia Pana Kleksa, to naturalne jest też skojarzenie z kompozytorem ścieżki dźwiękowej tego kultowego filmu z lat osiemdziesiątych – zmarłym niedawno Andrzejem Korzyńskim. Ralph Kaminski wielokrotnie przyznawał się do fascynacji tym twórcą i jego synth popową estetyką. Warto dopowiedzieć, że syntetyczny konglomerat klawiszowych barw to brzmieniowy znak rozpoznawczy płyty Bal u Rafała. Po tej krótkiej dygresji powróćmy jednak do uwertury w wykonaniu Piotra Fronczewskiego. Ów znakomity aktor z niebywałą gracją wydłuża chociażby głoskę „r” w słowie „Rafała”. Z kolei za sprawą wykrzyczanego wyrazu „bal” możemy wręcz namacalnie poczuć zapach oraz okazałe wnętrze uroczystej sali. Wielokrotnie na recenzowanym albumie żwawa rytmika pozwala tańczyć do utraty tchu, ale często refleksyjne teksty każą co jakiś czas przystanąć, by ukradkiem otrzeć łzę wzruszenia. Mieszanina nastrojów daje o sobie znać już za chwilę. Po podniosłej uwerturze nadszedł czas na kompozycję Małe serce, którą wokalista rozpoczyna od szczerego wyznania. Formalnie jest ono wpadającym w ucho refrenem utworu. Zasygnalizowany przypływ szczerości inicjują słowa: „nie jest łatwo”. Wykonawczo roi się tu od pełnych galanterii ozdobników, czasem zadziornych (jak na przykład w słowie „łatwo”), to znów leniwie płynnych (w wyrazie „miejsca”). Nagle wokalista intymnie zdobywa się na garść osobistych zwierzeń, łagodnie rozpoczynając swój śpiewany monolog słowami: „no dobrze, to teraz Wam trochę opowiem”. Bez zbędnych metafor Ralph Kaminski z wyczuwalnym w głosie bólem wspomina traumatyczne czasy podstawówki, gdy targało nim poczucie dojmującej alienacji oraz brak akceptacji ze strony rówieśników. Z melancholijnym tekstem kontrastuje pogodna, żwawa melodia, a w ramach wykonawczych detali zwrócę uwagę na wyraziste oddechy, którymi wokalista albo teatralnie przerywa wyrazy, albo nabiera powietrza tuż przed ostatnim słowem danego wokalnego epizodu, stanowiącego zamkniętą muzyczną całość, czyli tzw. frazę. Z czasem melodię refrenu oplatają dźwięczne motywy klawiszy. Zachwyca mnie tutaj też gwałtowne przejście do wyższego rejestru, czyli przeniesienie melodii o tzw. oktawę wyżej. Ma to miejsce w rozdzierającym wersie: „jest mi smutno”. Kulminacyjna wokaliza w dużej mierze zbudowana jest z kolei na kanwie linii melodycznej zwrotek. Krystyna to piosenka, którą wokalista zadedykował swojej babci. Idylliczne chwile spędzone w beztroskim, babcinym raju, zostały tu bardzo wytwornie przedstawione od strony muzycznej. W zwrotce melodię kształtują bowiem opadające, rozłożone akordy, natomiast dla kontrastu w refrenie słyszalne są one w kierunku wznoszącym, a ponadto w wolniejszym tempie. Nieco siermiężnie brzmią tu nieregularne rymy, które moim subiektywnym zdaniem z lekka zaburzają kunsztowną sielankowość narracji utworu. Dodatkowo w refrenie słychać szorstkie, elektroniczne warkoty, które brzmią niezwykle frapująco. Całą piosenkę przypieczętowują subtelne odgłosy śpiewu ptaków. Dla mnie centralny punkt płyty Bal u Rafała stanowi ballada Duchy. Aranżacyjnie jest to utwór oszczędny, pełen chłodnego pulsu perkusji i delikatnych motywów klawiszy. Linia melodyczna od słów: „smutek pokroił jak chleb” obezwładnia śpiewnością, ale apogeum wzruszeń to w mojej opinii refren. Roi się tu od motorycznie powtarzanych dźwięków, dodatkowo niewiarygodnym kunsztem zachwyca (wykonany kilkakrotnie) skok o tzw. oktawę, czyli spektakularną odległość pomiędzy dźwiękami, zaśpiewaną przez wokalistę z imponującym artyzmem. Ów skok można usłyszeć choćby na słowach: „nie ma”. W kontekście opisywanej piosenki trudno pominąć milczeniem jej warstwę słowną. Mowa w niej o chłopcach, którzy z powodu odmiennej orientacji seksualnej doznawali szykan ze strony społeczeństwa. Nie wytrzymując presji otoczenia zdecydowali się na desperacki krok odebrania sobie życia. Jakże wstrząsająco brzmią tutaj powtarzane przenikliwym echem imiona owych chłopców, które wzmacniają realizm tej tragicznej, chwytającej za serce historii, kiedy jej bohaterowie spędzali euforyczne chwile, tańcząc radośnie w klubach, które tak jak oni rozpłynęły się w niebycie, stając się jedynie tytułowymi duchami. Utwór gaśnie gwałtownie za sprawą zautomatyzowanego pulsu perkusji. We frywolnej piosence Latka dostrzegłam szereg transakcentacji, które z lekka irytują mnie swym nadmiarem. Myślę jednak, że to zabieg jak najbardziej celowy, ponieważ akcenty na ostatnich sylabach wyrazów spójne są z tematyką tekstu, która dotyczy spraw ostatecznych, na czele ze strachem przed przemijaniem. Poza tym przytłacza mnie fakt, że wciąż jeszcze młody Ralph Kaminski w sposób niepozostawiający złudzeń podsumowuje swoje życie. Pomimo bezdennie smutnej warstwy literackiej, żywiołowy rytm zachęca do ekspresyjnego podrygiwania. Następna piosenka to przede wszystkim balladowe ukojenie, ale rozpocznę od niej płynnie kolejny akapit, aby z kronikarskiego obowiązku zaznaczyć, że za nami już połowa omawianej płyty.
Urzekający kosmos dźwiękowy usłyszałam w smutnym obrazie niespełnionej miłości, zatytułowanym Planeta i ja. Akompaniament instrumentalny budują tu metaliczne akordy gitary akustycznej oraz natchnione dźwięki klawiszy w wysokim rejestrze. Melodia rozbłyskuje tu w dużej mierze dzięki zmysłowym pomrukom oraz szlachetnym ozdobnikom. Utwór domykają tytułowe słowa, a dźwięk, który słychać w wyrazie „i” teoretycznie nie pasuje do krystalicznie czystego, końcowego akordu gitary. Dla mnie jednak w tym niezgodnym współbrzmieniu tkwi ogromny nośnik emocjonalnej ekspresji. Czas na kolejne, jakże melancholijne ogniwo Balu u Rafała. Stanowi je piosenka Ale mi smutno, w której znów środkiem wyrazu są transakcentacje, a melodię kształtują rozłożone akordy. Ponadto słychać tu wokalne chóry, które echem powtarzają poszczególne słowa, teatralnie naśladując solistę. Nie brakuje też ludowości, której apogeum usłyszałam w energicznych wykrzyknieniach, czyli tzw. interiekcjach na słowie „hej”. W zwieńczeniach niektórych wersów pojawiają się również przenikliwe, chóralne piski. Warstwa aranżacyjna obfituje z kolei w patetyczne wystrzały perkusji. Za sprawą zwięzłej miniaturki, zatytułowanej Ocean, można wraz z wokalistą podryfować po świecie pełnym alienacji i tęsknoty za miłością. Wiodącej melodii ponownie towarzyszą przestrzenne chóry, a pierwiastek mroku to zasługa akordów klawiszy, brzmiących ponuro i nieco tajemniczo. Z opisywaną kompozycją łączy się kolejna – Pies. Znów dociera tu do nas gorliwe błaganie o miłość, oczekiwanie na nowy etap życia u boku ukochanej osoby. Podmiot liryczny teatralnie wciela się w postać wygłodniałego psa. Ujmują mnie tutaj chóralne poszczekiwania, oparte na rozłożonych akordach, mrocznie przedrzeźniające solistę. Skoro wywołałam kwestię akordów, nie mogę przejść obojętnie obok jakże dystyngowanego, melancholijnego akordu, który otacza słowa: „tak jak pies”. Ogromną finezją zachwycają również perkusyjne postukiwania, które od pierwszych dźwięków okalają partię wokalną. Epilog albumu to Bal u Rafała, a zatem kompozycja tytułowa – efektowna, patetyczna, dzięki niej nie ma wątpliwości, że tytułowa uroczystość była niezwykle wystawna. Wokalista wyrzucił z siebie w poprzednich utworach bagaż życiowych traum i teraz pragnie już tylko tańczyć bez pamięci z wolnością za pan brat. Przenikliwie długie dźwięki składają nam obietnicę, że tytułowy bal będzie trwał. Przestrzenny patos generują tu wielogłosowe współbrzmienia wokalne oraz klawiszowe szmery, a wykrzyknienia na słowie „hej” żarliwie podgrzewają uroczystą atmosferę.
Ralph Kaminski na swym albumie Bal u Rafała ochoczo zaprasza wszystkich chętnych do swojego świata. Choć sporo w nim traumatycznych wspomnień i bezdennego smutku, spoiwem jest wytworność, elegancja i melodyjność. Brzmieniowy wyznacznik stanowią tu wielogłosowe chóry oraz motoryczne, synth popowe płaszczyzny klawiszy, będące hołdem złożonym niejako muzyce lat osiemdziesiątych. Zjawiskowy jest również głos Ralpha Kaminskiego, jakże subtelny, jaskrawy, urzekający dystyngowanymi, nieco rozedrganymi dźwiękami w wysokim rejestrze, czasami wręcz quasioperowy i przepełniony teatralnością. W imieniu wokalisty za pośrednictwem mojej recenzji zachęcam Was do wielokrotnego uczestnictwa w tym niezapomnianym balu. Być może obcowanie z ową podniosłą muzyką pozwoli i Wam poczuć wiatr we włosach oraz oczyścić się z różnego rodzaju traumatycznych przeżyć.