Doznanie uczuciowych melodii z optymistycznym przesłaniem
Często ochoczo spoglądam na muzyczne nowości, utrzymane w stylistyce szeroko pojętej piosenki literackiej oraz poezji śpiewanej. Dzięki swoim poszukiwaniom dałam się zaprosić do malowniczego świata Leonarda Luthera, gdzie królują piękne melodie wespół z mądrymi tekstami. Najnowsza płyta owego wykonawcy nosi tytuł Jeszcze wszystko…, a światło dzienne ujrzała w 2024 roku. Od pierwszego przesłuchania urzekło mnie jej aranżacyjne bogactwo, dzięki któremu przystępne piosenki brzmią jeszcze pełniej.
Warto zwrócić uwagę na literacką stronę albumu Jeszcze wszystko…. Odpowiada za nią głównie znakomita autorka tekstów – Aleksandra Bacińska. Życiowość jej kunsztownych strof mógł swym autentycznym, nieco zadumanym wokalem wyśpiewać tylko Leonard Luther. Płytę rozpoczyna utwór Dworzec Iława Główna, którego tytuł niewątpliwie ściśle wyznacza pierwszy przystanek frapującej podróży. Motoryka perkusji naśladuje stukot kół pociągu, a wirtuozowskie, akordeonowe dźwięki Rafała Chmiela mają w sobie nastrojowy, klezmerski sznyt. Wokalista przeciwstawia melodyjne odcinki recytowanym, czyli wykonanym parlando, a jego intymny głos ukazuje czar ulotnego, miłosnego uczucia, trwającego już jedynie we wspomnieniach. Zakochanym mentalnie kibicowali Stachura, czy Okudżawa, a nostalgiczna żywiołowość oprawy muzycznej odzwierciedla całą paletę towarzyszących im emocji, zaklętych w poetyckim tekście. Zaskoczeniem formalnym jest ekspresyjna, wykwintna solówka banjo autorstwa Pawła Tomaszewskiego. Żarliwą Balladę irlandzką spowijają bardziej hiszpańskie, niźli celtyckie wpływy, o czym świadczą gitarowe galopady motywów oraz perkusyjne poklaskiwania rodem z muzyki flamenco. Rozmarzony wokal zamaszyście przedstawia miłosne wyznania, na czele z wielokrotnie repetowanym: „wszystko dla Ciebie”. Linię melodyczną, zbudowaną z powtarzanych dźwięków, cechuje symetria i śpiewność, a szczyptą słowiańskości raczy akordeon. Skoro już jesteśmy przy silnych deklaracjach, kolejna, spowita dodatkowo nutką żalu, stanowi tytuł utworu – Poznałem cię za późno. Rozwinięciem owej refleksji są uzupełniające ją słowa: „o nocy sześć tysięcy”. Zanim na dobre się zastanowię, ile dokładnie lat podmiot liryczny miał tutaj na myśli, instrumenty otulają mnie swingującą rytmiką, której podstawę tworzą perkusja i kontrabas. Akordeon prezentuje swój cały arsenał brzmieniowy – od niskich aż do wysokich rejestrów, natomiast melodię wokalną często kształtują niewielkie odległości pomiędzy dźwiękami – niepokojące, tęskne półtony, czy dostojne całe tony. Uwagę przykuwają też efektowne, gitarowe improwizacje. Schyłek miłosnej relacji obrazuje kompozycja Znowu sił zabrakło na tę miłość. Niewypowiedziane słowa, które mogą ostatecznie zgasić tlące się resztki uczucia, kontrastują z ruchliwą, ekspresyjną melodią, zachwycającą witalną lekkością. Skrajnie odmienny obraz miłości można wyczytać z pięknego utworu Gdy na nią patrzysz. Silne uczucie jest tutaj niczym kosmiczna modlitwa: „za wszystko, co się wydarzyć może, za wszystko, co się wydarzy”. Z nobliwego letargu latynoskich dźwięków, przyciemnionych długimi, akordeonowymi płaszczyznami, wyrywa mnie realistyczne zakończenie z odrobiną humoru, natychmiast rozdmuchujące teatralną wzniosłość. Stanowią je dywagacje jednej ze stron, tej mniej bujającej w obłokach: „jak tu się najeść, żeby nie przytyć”. Muzyka kubka blaszanego to jedyny utwór, do którego słów nie napisała Aleksandra Bacińska, tylko Krystyna Berndt. Eteryczność poetyckich strof uwydatniają początkowe repetycje wznoszącego, rozłożonego akordu gitary. Szczególnie ujmuje mnie ciepły zwrot do tytułowego przedmiotu: „śmiej się od ucha do ucha, kubku, blaszana otucho”. Jaskrawy, marzycielski wokal prowadzi gładką, przepełnioną niewielkimi odległościami melodię, przełamaną gdzieniegdzie uroczystymi, kwartowymi skokami. Metaliczną aurę uskuteczniają krystalicznie czyste dźwięki gitary, podbite statycznością perkusyjno-kontrabasowej rytmiki. Romantyczny pierwiastek to z kolei zasługa wszechobecnych, akordeonowych współbrzmień.
Zagubioną piosenkę inicjują odgłosy, imitujące tykanie zegara. Zostały one wygenerowane na kalimbie przez Julię Tomaszewską. Oniryczne dzwoneczki owego instrumentu malują przestrzeń całego utworu, kontrastując z ognistym, latynoskim rytmem. Partia wokalna przesiąknięta jest niejednokrotnie melancholijnymi, tercjowymi skokami, podkreślającymi obecne w tekście smutek i tęsknotę. Wytworne zwieńczenie opisywanej kompozycji to powtarzanie końcowego wersu refrenu: „że wciąż o niej tyle wiem”. Początek (noszącego silne znamiona przeboju) dzieła Wszystkie odcienie niebieskiego stanowią klimatyczne pogwizdywania wokalisty. Oprócz urokliwej melodii Leonarda Luthera, zawzięcie dialogującej z wirtuozowskimi kanonadami akordeonowych dźwięków, warto zwrócić uwagę na jazzujące, nasycone i z lekka mroczne motywy kontrabasu Piotra Szczepańczyka. Wyróżnikiem żywiołowej piosenki Kobieta są charakterystyczne, perkusyjne poklaskiwania. Gąszcz intrygujących, niejednokrotnie humorystycznych konstatacji domyka tutaj niezwykle życiowa puenta: „że musi kobieta pozostać kobietą”. Narrację całości wzbogacają wznoszące motywy, wieńczące poszczególne frazy niczym zadziorne pytajniki. Mianem pogodnej, miłosnej ballady z prawdziwego zdarzenia bez wahania określam utwór Może właśnie ty. Jego nastrój kształtują perkusyjne szmery, krystalicznie czyste akordy gitary, anielskie dzwoneczki kalimby, czy posuwiste pejzaże akordeonu. Sielankowa, radosna partia wokalna płynie niespiesznie, urzekając swym ciepłem. Najbardziej porusza mnie powtarzany w refrenie wers: „tyle słów właśnie miało być”, domknięty dostojnym, kwintowym skokiem oraz repetowanym dźwiękiem. Przypieczętowaniem kompozycji jest subtelny, trzydźwiękowy, wznoszący motyw, baśniowo zaintonowany na kalimbie. W Piosence dla Majki fascynuje mnie mnogość osobistych wyznań podmiotu lirycznego. Za najbardziej krzepiące uważam to, które okala refren: „coraz mocniej wierzę, że znów wygram jeden zero”. Przez chwilę też narrator zwraca się bezpośrednio do Boga: „Panie Boże, trzymaj się i trzymaj za mnie kciuki”. Teatralność wzmagają raptowne zmiany tonacji w trakcie utworu, jak również słyszalne na samym jego końcu uporczywe, miarowe odgłosy bicia serca. Epilog recenzowanej płyty to piosenka, rozwijająca tajemniczy wielokropek w tytule całego wydawnictwa – Jeszcze wszystko jest możliwe. Od razu rzuca się w uszy witalność zadziornego rytmu gitary, do której rychło dołącza perkusja, oczarowująca zarówno przestrzennymi dzwoneczkami, jak i motorycznymi stukotami, a słowiańsko-melancholijny akordeon znów olśniewa gęstwiną barwnych motywów. Z radością daję się ponieść poetyckim frazom, zaśpiewanym przez wokalistę naturalnie i z werwą: „jeszcze wszystko się zmienić da, popatrzymy na świat życzliwiej, poszukamy nowego tła”. Tak bardzo gra we mnie wokalny żar anonsowanego utworu, że przymykam oko na nieczytelność ostatniej głoski w wyrazie „nikt”. Dzięki tym podnoszącym na duchu słowom od razu chce się żyć, a wszystkim, którzy uważają, że piosenka literacka napawa wyłącznie smutkiem, polecam tę przesiąkniętą nadzieją pieśń, niepozbawioną kunsztu nośnej melodyjności.
Album Jeszcze wszystko… Leonarda Luthera to garść przebojowych, obdarzonych pięknymi melodiami oraz poetyckimi tekstami piosenek. Tęskne, uczuciowe opowieści dążą do krzepiącego, życiowego przesłania w utworze finałowym, a skłaniające do refleksji wersy dopełnia kunsztowna warstwa aranżacyjna. Czystemu i naturalnemu głosowi wokalisty towarzyszą najczęściej gitarowe dźwięki oraz wirtuozowskie, spowite słowiańskim liryzmem motywy akordeonu. Perkusja i kontrabas trzymają zaś każdą kompozycję w rytmicznych ryzach, dodając im nieco jazzowej ekspresji. Dzwoneczkową bajkowość niejednokrotnie uskutecznia również kalimba. Polecam najserdeczniej płytę, która uświadamia mi, że jeszcze wszystko jest możliwe, jeśli chodzi o powstającą obecnie piosenkę literacką, która absolutnie nie wyrzekła swego ostatniego słowa. Jej emocjonalny przekaz wciąż bowiem porusza mądrością i oryginalnością pod względem muzycznym, tekstowym oraz wykonawczym.