Płyty

Doznanie światowego oblicza polskiego rocka

17 lipca 2024
W zeszłym miesiącu hucznie obchodziłam trzydziestolecie Armijnego Triodante, teraz natomiast opiszę Wam kolejną rodzimą płytę, która w tym roku również może poszczycić się tak zacnym jubileuszem. Oto olśniewający chropowatością przesterów, bezkompromisowy, na wskroś rockowy, kipiący światowymi patentami aranżacyjnymi album zespołu Houk, zatytułowany duchowo oraz wzniośle Transmission Into Your Heart.

Supergrupa Houk to w pewnym sensie efemeryda, meteoryt na polskim rynku, który szybko rozbłysnął, by po niedługim czasie zmienić dźwiękową stylistykę. Transmission Into Your Heart jest drugim studyjnym albumem formacji; doszło na nim do głosu multum rockowych wpływów. Recenzenci uparcie twierdzą, że pobrzmiewają tu silne echa grunge’u, przeżywającego czasy świetności w tamtej dekadzie, jednak sami wykonawcy niechętnie, z wyczuwalnym dystansem odnoszą się do tak wąskiego zaszufladkowania muzyki, wypełniającej owo kultowe wydawnictwo. Nieprzypadkowo określiłam Houk mianem supergrupy, zanim więc przejdę do dźwiękowych konkretów, odrobina kronikarskiej faktografii. Zawadiackim, emocjonalnym tembrem fascynuje Darek Malejonek, kanonady bluesowych popisów uskutecznia legendarny, niestety już nieżyjący gitarzysta – Robert Sadowski, a wyrazista sekcja rytmiczna jest dziełem Piotra Falkowskiego (perkusja) i świętej pamięci basisty – Tadeusza Kaczorowskiego. Album liczy 14 frapujących, charakternych utworów. Całość rozpoczyna kompozycja o enigmatycznym tytule Why?… (Dancing In The Light). Od razu do naszych uszu dociera zapalczywa dzikość przesterów, a gitarowy riff zachwyca półtonowo-tercjową śpiewnością. Wokalista wykonuje swoją partię gardłowo, niektóre słowa przyciemniając finezyjną chrypką. Często też spłaszcza poszczególne samogłoski, na przykład „e” w złożeniu słów: „day by day”. Tytułowy pytajnik w refrenie, czyli wyraz „why”, spowija opadający motyw, oparty na odległości sekundy. Kojarzy mi się on ze średniowieczną podniosłością. Wspomniane słowo upiększają dodatkowo równomierne kaskady perkusyjnych uderzeń. Efektowne, gitarowe solówki cechuje przenikliwość i szlachetne rozedrganie. Naszpikowany surrealistyczną metaforyką tekst mówi o poszukiwaniu swojej drogi przy jednoczesnym zapadaniu się w sobie. Po takiej dawce hałasu przychodzi ukojenie w postaci instrumentalnego utworu – Zyyma. Lądujemy w egzotycznym bezkresie orientalnych dźwięków. Do głosu dochodzą celowo spłaszczone, malownicze kolory rozklekotanej drumli i medytacyjna, ornamentalna, chybotliwie niedostrojona okaryna. W rytmicznych ryzach opisane warstwy trzyma wyrazisty, perkusyjny puls. Salwa zgrzytliwych przesterów, inicjujących piosenkę No-One, ponownie ciąży ku stricte rockowej kostropatości. Motoryczny napęd zapewnia błyskotliwy, symetryczny riff gitary, wsparty efektownymi stukotami perkusji. Narrację zwrotek zdobią dwie skontrastowane części. W pierwszej wielokrotnie powtarza się tytułowe zaprzeczenie, a jej wyróżnikiem jest dosyć łagodnie intonowana linia melodyczna. Drugi, zwrotkowy odcinek stanowi natomiast drapieżność, uwydatniona dzięki gęstwinie hałaśliwych melorecytacji Darka Malejonka. To tutaj rzuca się w uszy jego specyficzna wymowa niektórych słów, dla przykładu podam „illusion” i „confusion” z charakterystycznym eksploatowaniem głoski „o”. Tego typu artykulacja jest niezwykle powszechna u wokalistów, specjalizujących się w rdzennym, jamajskim reggae. Refren bazuje na przystępnym motywie, oplatającym pełną żarliwej ekspresji prośbę: „set me free”. Koresponduje ona z filozoficznymi, uniwersalnymi strofami tekstu. Elektryzują mnie też prominentne detale wykonawcze, takie jak gitarowe warkoty, przyciemniające śpiewny początek drugiej zwrotki, a także inne, niezwykle ogniste popisy owego instrumentu, czasem towarzyszące wokalowi, częściej jednak odgrywające solową, pierwszoplanową rolę. Wykrzyczane w chrapliwym amoku refleksje nad cywilizacyjnymi problemami współczesnego świata, których brzemię ze zdwojoną siłą dotyka ludzi po dziś dzień, kreują utwór Natural Way. Wokalista ponownie pozwala sobie na dynamiczny strumień melorecytacji, tylko momentami zaskakując szczyptą liryzmu w postaci subtelnie zaśpiewanych fraz. Moją uwagę gdzieniegdzie przykuwają tytułowe wyrazy, otoczone strojną szatą uroczystego, opartego na odległości sekundy motywu. Iskierką nadziei jest końcowe wyznanie: „love you brother and children”. Nie brakuje w nim czytelnego rozbłysku światła, chociaż trudno mi pozbyć się wrażenia, że ową promienistą atmosferę przyciemnia gąszcz mrocznych i ponurych akordów gitary, poprzedzających wspomniane słowa. Majestatyczne, plemienne uderzenia perkusji wespół z wyrafinowanymi, jazzowymi akordami gitary, rozpoczynają przesiąkniętą duchowym pierwiastkiem kompozycję God Bless. W intymnych zwrotkach niepodzielnie królują mroczne półtony, słyszalne na końcu fraz. Jeszcze ostrzej brzmią one w refrenie na słowach „want” oraz „need”. Tajemniczość półtonowego sznytu kontynuują przenikliwe płaszczyzny gitary elektrycznej, będące pomostem między pierwszym refrenem a drugą zwrotką. Warto też zwrócić uwagę na nastrojowe, subtelne solo basu, rozgrywające się przy akompaniamencie dźwięcznych, perkusyjnych klekotów. Niejednokrotnie próbują przedostać się na powierzchnię ascetyczne okrzyki wokalne, lecz zagłuszają je efektowne popisy gitary, nie dające o sobie zapomnieć aż do definitywnego zwieńczenia piosenki.

Duchowość unosi się też nad kolejnym utworem, zatytułowanym (Spiritual) Revolution. Wytworne, niskie dźwięki są tu zasługą basu, natomiast wyznacznik partii wokalnej stanowi specyficzne zaciskanie gardła przez wokalistę w zakończeniach poszczególnych słów, m.in. „everywhere”. Incydentalnie słychać silną inspirację muzyką reggae, w której obdarzony nienagannym feelingiem głos Darka Malejonka czuje się jak ryba w wodzie. Jeśli podczas słuchania recenzowanej płyty komukolwiek dotychczas brakowało melodyjności, w sukurs przychodzi Check Out. Wprawdzie na przestrzeni zwrotek ponownie prym wiodą melorecytacje, jednak refren, lśniący charakterystycznym szlagwortem: „livin’ in the jungle”, pełnym motorycznie powtarzanych dźwięków, oczarowuje śpiewnością. Niewiarygodny kunszt cechuje także gitarowy ornament, słyszalny tuż po słowach: „CIA man”. Podstawowym wyznacznikiem piosenki Pain są wyraźne inspiracje muzyką bluesową. Osadzony w tej korzennej stylistyce riff gitary płynie niespiesznie, jednocześnie zachwycając szorstkością. Odrobinę mroczną melodię wokalną kształtuje szereg nasyconych, niskich rejestrów. Multum psychodelicznych improwizacji, wymykających się sztywnym, konwencjonalnym, bluesowym ramom, dostarcza gitara, finezyjnie nabudowująca instrumentalną przestrzeń. Chwiejny nastrój utworu Epihizourus odzwierciedlają początkowe, gitarowe akordy, gdyż naprzemiennie słychać akord durowy (wesoły i witalny) oraz mollowy (przesiąknięty tęsknym smutkiem). Zwycięża jednak wszechobecny dramatyzm, a wokalista całym sobą wykonuje gardłowe okrzyki, złożone z długich, powoli wybrzmiewających dźwięków. Gęsta zawiesina statycznych, gitarowych półtonów kontrastuje ze swobodą płynnych melorecytacji, których nawet równomierny rytm nie jest w stanie utrzymać w swych żelaznych ryzach.

Ileż melodycznych barw rozbrzmiewa w kompozycji No Time To Lose. Na tle różnorodnych, gitarowych warstw objawiają się nośne odcinki wokalne. Ten, który rozpoczyna każdą zwrotkę, jako żywo przypomina mi sam początek melodii nieśmiertelnego przeboju zespołu Nirvana Smells Like Teen Spirit. Mimo wcześniejszych obiekcji i chęci całkowitego przeciwstawienia się mitologiom dziennikarzy muzycznych, przyznaję, że ziarno grunge’u kiełkuje w tych dźwiękach, choć nadal uważam, iż nie stanowi jedynego źródła inspiracji. Dynamiczna wokaliza, którą można przedstawić jako „scabadebaday”, urzeka tajemniczością, niczym baśniowe zaklęcie, wyśpiewane pięknym, nieznanym językiem. Refren opisywanej piosenki należy do tytułowych słów, rozbłyskujących w uroczystym, kwintowym dwugłosie. Taneczna, obdarzona uporczywym riffem piosenka Techno obfituje w dźwięczną, wykonaną gardłowo melodię wokalną, zbudowaną z krótkich, symetrycznych motywów. Kaskady gitarowych ornamentów upiększają choćby charakterystyczne wersy: „shine so bright” i „fly so high”. O ile zwrotki kompozycji Nobody’s Child naprzemiennie tworzą majestatycznie powtarzane dźwięki wespół ze śpiewnymi, tercjowymi skokami, o tyle słowa tytułowe w refrenie okalają melancholijne, pełne niepokoju półtony. Swoiste przełamanie nastroju stanowi pogodne solo gitary, dosłownie przez chwilę dyskretnie udekorowane intymną wokalizą na samogłosce „a”. Soul Ammunition to zarówno tytuł debiutanckiej płyty zespołu Houk, jak i trzynastego utworu na albumie Transmission Into Your Heart. Ponownie roi się tu od wokalnych melorecytacji, jednak tym razem wzbogaconych chóralnymi, wręcz stadionowymi okrzykami. Słychać je w refrenie podczas tytułowych wyrazów, niezwykła witalność cechuje też słowo „power”. Na opisywanym przeze mnie wydawnictwie dużo było riffów, melorecytacji, chropowatości, przesterów i hałasu, czas więc na diametralne wyciszenie, a mianowicie utwór tytułowy, jeden z najznakomitszych w historii polskiej muzyki. Pozwolę sobie zatem uhonorować go osobnym akapitem.

Uroczystą balladę, zatytułowaną (jak nietrudno się domyślić) Transmission Into Your Heart, inicjują donośne, jaskrawe, dźwięczne niczym gong, gitarowe motywy. Rychło upiększa je jeszcze jedna warstwa owego instrumentu, pełna lapidarnych, melodyjnych półtonów. Ich symetryczną melancholię wzmaga płynne legato, a zatem owe dźwięki niemalże są ze sobą sklejone. Poza tym rozbrzmiewają wyłącznie w kierunku opadającym. Po chwili nastrojowe warstwy gitary dostojnie akompaniują melodii wokalnej Darka Malejonka. Jej liryczny sznyt początkowo wzmaga szereg niskich rejestrów, mnie jednak najbardziej zachwyca pewna intrygująca sprzeczność. Otóż z reguły podczas zadawania pytań, intonacja naszego głosu na końcu ekspresyjnie idzie ku górze. Wspominam o tym dlatego, że w opisywanym utworze jest odwrotnie. Początek obu zwrotek to bowiem szereg filozoficznych, egzystencjalnych pytań, takich jak: „how deep is an ocean”, albo „how strong’s my devotion”. Zakończenie każdego z nich mrocznie opada ku niskim rejestrom. Druga część pierwszej zwrotki brzmi hałaśliwiej, a wokalista charakterystycznie zaciska gardło, szorstką chrypką zdobiąc choćby wyraz „treasures”. Energiczne dźwięki sekcji rytmicznej dochodzą do głosu dopiero wtedy, gdy w refrenie, na zasadzie nośnego prawidła objawia się tytułowy szlagwort. Jego śpiewne atrybuty to początkowy, tercjowy skok w kierunku wznoszącym oraz końcowy, opadający półton. Tekst opisywanego utworu wyróżnia niezwykle filozoficzny charakter, ale przyświeca mu uniwersalna konstatacja, że najważniejsza w życiu człowieka jest miłość. Szczególnie słychać to w drugiej zwrotce, kiedy padają wzniosłe frazy, iż miłość jest silniejsza od śmierci oraz mocniejsza niźli płonące słońce. W drugim refrenie pierwsze zaśpiewanie zapadającej w pamięć, kluczowej frazy otacza galopada perkusyjnych uderzeń, z kolei tytułowy wyraz „transmission” nagle zostaje przerwany tuż przed ostatnią sylabą. Chwilę później wokalista dziarsko wykrzykuje słowo „now”. Zaraz potem prym wiedzie spektakularne solo gitary, które gościnnie wykonał Marek Wójcicki o pseudonimie „Zefir”. Rzeczona solówka to apogeum efektowności. Odznacza się mnóstwem rozedrganych motywów, wirtuozowską wielowarstwowością oraz śpiewnymi glissandami, czyli płynnymi prześlizgnięciami pomiędzy dźwiękami. Przypieczętowaniem opisywanej pieśni jest jeszcze jeden refren, w którym wokaliście towarzyszą ogniste, gitarowe pejzaże. Definitywne zwieńczenie stanowi wykrzyknięcie słowa „transmission” z nieszablonowym podkreśleniem głoski „o”.

Album Transmission Into Your Heart zespołu Houk po trzydziestu latach od wydania postrzegam jako niekwestionowaną perłę w koronie polskiej muzyki rockowej. Przepełnione głębią, chropowate, niepozbawione ekspresji dźwięki mogłyby z powodzeniem znaleźć swoje miejsce na zagranicznym rynku. Warto zwrócić uwagę, że ową muzykę po dziś dzień perfekcyjnie ocala od zapomnienia Darek Malejonek, wykonując ją w różnych, artystycznych inkarnacjach. Słuchajcie tych szczerych dźwięków, powstałych z serca i płynących wprost do serc i dusz odbiorców, wrażliwych na czar rockowego piękna.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.