Doznanie smaków i zapachów dzieciństwa
Przed dwudziestoma laty, 13. listopada 2001 roku ukazała się moim zdaniem jedna z najpiękniejszych płyt w historii polskiej fonografii. Patos powyższego zdania zmierził nawet piszącą te słowa, ale wszystko będzie banałem w kontekście tego albumu, tej zamkniętej całości, którą namalowały intymne przeżycia i emocje. Podejmę jednak wyzwanie i w poniższych akapitach dokonam niemożliwego. Mianowicie, zarażę Was entuzjazmem do tej muzyki za pośrednictwem moich subiektywnych wrażeń.
Lenny Valentino – już sama nazwa bohatera mojego dzisiejszego wpisu brzmi śpiewnie. Wbrew pozorom, nie jest to imię i nazwisko, tylko nazwa zespołu, chociaż może lepiej powinnam napisać – supergrupy. Zasilili ją: Artur Rojek – mistrz wokalnej melancholii, Mietall Waluś – kompozytor i człowiek renesansu, znany m.in. z zespołu Negatyw oraz muzycy grupy Ścianka, wśród których warto wymienić nazwisko producenta recenzowanego wydawnictwa – Macieja Cieślaka. Zanim postaram się Was przeprowadzić przez wzruszające meandry jedynej, studyjnej płyty projektu Lenny Valentino, zatytułowanej Uwaga! Jedzie tramwaj, pozwolę sobie na małą, osobistą dygresję. Za sprawą muzyki tego zespołu przeżyłam bowiem piękną wigilię swych osiemnastych urodzin, gdyż miałam wielką przyjemność usłyszeć ów album w całości podczas koncertu we wrocławskim klubie Impart. Gdy utrudzona wrażeniami, ale przede wszystkim wzruszona wracałam po koncercie do domu nocnym pociągiem, wciąż dźwięczał mi w uszach zagrany na bis cover utworu Alan Parson’s Project – Don’t Answer Me, a także koncertowe wersje dziesięciu brylantów, wchodzących w skład albumu, do opisu którego pozwolę sobie przejść płynnie właśnie teraz.
Wspomnienia z dzieciństwa mają różne odcienie, często są zamglone, zatarte, bywają lepsze i gorsze, powodują łzy wzruszenia, ale i strach. Na płycie Uwaga! Jedzie tramwaj odnalazłam ich całą paletę. Album otwiera rozpad miłosnego uczucia, zatytułowany niczym skłaniający do refleksji pytajnik – Zniszczyłaś to, czy zniszczyłem to ja. Nastrój budują tu miażdżące, bezlitośnie metaliczne akordy gitary akustycznej. Partia wokalna jest łagodna, z pozoru beznamiętna, a lekką nerwowość powodują motorycznie powtarzane dźwięki gitary, rozedrgane za sprawą użycia techniki tremolo. W drugiej zwrotce porusza mnie liryzm klawiszowych współbrzmień, z kolei w ostatnim refrenie słychać wyraziste zwolnienie tempa od słów: „nic już dla mnie takiego znaczenia”. Zakończenie utworu klamrowo spina surowa, chłodna w swym wyrazie metaliczność. Katarynkowe klawisze, marszowy rytm perkusji, a także ekspresyjne akordy i (tak jak poprzednio) roztrzęsione tremola gitary, przeprowadzają nas brzmieniowo przez jedną z najpiękniejszych piosenek – Karuzele, skutery, rodeo. Owe kolorystyczne patenty sprawiają, że mogę oczami wyobraźni przenieść się w świat wrzawy dziecięcych zabaw w cyrku, na rowerach, czy w karuzelach. Trudno też przejść obojętnie obok anielsko dźwięcznych, rozłożonych akordów klawiszy w drugiej zwrotce oraz wokalnych, radosnych wykrzykników na słowach: „wielki dzień”. Tutaj także środkiem wyrazu są gwałtowne zmiany tempa, gdzieniegdzie słychać również gąszcz szorstkich przesterów. Pod numerem trzecim odnajdujemy miniaturkę Jesteśmy dla siebie wrogami. Wyłania się z niej niewesoła konstatacja, dotycząca częstych nieporozumień pomiędzy rówieśnikami. Muzycznie, chłodem raczy nas elektroniczna perkusja, a gitara akustyczna brzmi oszczędnie, ale jakże subtelnie. Dosyć tego uczuciowego chłodu, bo właśnie nadchodzi w mojej opinii najpiękniejsza kompozycja na całym albumie – Chłopiec z plasteliny. Jej sielankowy nastrój oraz nierozerwalna spójność muzyki i tekstu deklasują dla mnie większość polskich utworów. Mamy tutaj cykliczny przelot przez wszystkie pory roku, okraszony sentymentalnymi wspomnieniami z dzieciństwa autora. Pojawia się lepienie domu z plasteliny, ulubione ciasto Artura Rojka, czyli sernik, czy dziecięce zabawy, polegające na podkradaniu jabłek z drzew. Melodia wokalna jest romantycznie zadumana i ascetyczna. Za sprawą jej skromnego, dźwiękowego anturażu, gęsty przekaz słowny dociera ze zdwojoną siłą, zapadając głęboko w pamięć. Aranżacyjnie, motoryczny rytm wystukuje tu perkusja wespół z gitarą, a klawiszowe pejzaże w niektórych miejscach urzekają łagodną delikatnością. Kulminację stanowi wokaliza Artura Rojka, złożona z krótkich epizodów, często zainicjowanych opadającymi, jakże wyrafinowanymi i emocjonalnymi motywami. Muszę jeszcze w kontekście tej piosenki dopowiedzieć, iż fraza „piję koktajl ze snów” to dla mnie poezja najwyższej próby. Bodaj najdziwniejszym, najbardziej eksperymentalnym utworem są Dzieci 2. Na tle bezwzględnie ostrej, minimalistycznej warstwy instrumentalnej (początkowo łagodnej, a z czasem przepełnionej mrocznymi, elektronicznymi dźwiękami), słychać dziecięce głosy, wypowiadające swoje pragnienia. Owych głosów udzieliły dzieci, uczęszczające do jednego z mysłowickich przedszkoli. Dodajmy, że Mysłowice to rodzinne miasto autora wszystkich tekstów na płycie, czyli Artura Rojka. Wśród tych dziecięcych pragnień, pełnych prostoty i naiwności mowa o chęci posiadania różnego rodzaju zabawek, nie brakuje też szalonych planów, w których królują marzenia o przyszłych profesjach. W kulminacji mała dziewczynka z rozbrajającą szczerością mówi, że chciałaby mieć tron, żeby rządzić, a jej ostatnie słowa rozbrzmiewają ekspresyjnie, bez towarzyszenia instrumentów.
Przyszedł czas na kompozycję tytułową, zainicjowaną tajemniczym szumem, imitującym dźwięki jadącego tramwaju. Na jego tle pojawiają się rozmarzone akordy gitary akustycznej, płynące niespiesznie, wręcz leniwie. Za chwilę następuje kolejny, muzyczny rozbłysk w postaci delikatnej wokalizy Artura Rojka na sylabie „laj”. Łagodność zwrotki potęguje kolejna garść strzępków dziecięcych wspomnień, obecnych w tekście, a w refrenie pada znamienny wykrzyknik, który użyczył tytułu płycie – Uwaga! Jedzie tramwaj. Słychać też myśl, pełną strachu i niepewności, która zrodziła się w głowie małego brzdąca, słyszącego często w dzieciństwie przejeżdżające tramwaje. Brzmi ona: „gdy jedzie, ziemia się trzęsie, trzęsie się cały mój świat”. Jak bumerang powraca gładka wokaliza, a zakończenie utworu, tzw. koda, to już wyłącznie instrumentalny kunszt. Początkowo łagodne dźwięki gitary zostają z czasem wzmocnione zdecydowanymi, perkusyjnymi grzmotami. Podążając za kolejnością, szorstkie akordy gitary akustycznej kontrastują z niewinną melodyjnością nośnego przeboju Dom nauki wrażeń. Moją uwagę przykuwa w nim każdorazowo wokalna łagodność oraz niemal niesłyszalna głoska „t” w wyrazie „jest”. Jeśli chodzi o refren, tutaj słowa są zbędne. Wystarczy usłyszeć go raz, a jego śpiewność zostaje z nami już na zawsze. Owa melodyjna prostota opakowana w instrumentalną ostrość opowiada moim zdaniem o gorączkowym poszukiwaniu azylu oraz własnej tożsamości. Po przedostatnim refrenie swoim ciepłem fascynują zjawiskowe wokalizy. Najsmutniejszą opowieścią na płycie jest piosenka Dla taty, pełna szorstkich przesterów i gitarowej melancholii. Lekko zamglony głos Artura Rojka brzmi tu niczym przez słuchawkę telefoniczną. Cóż można napisać o tekście, skoro tytuł zdradza adresata, a błagalne słowa: „podaj mi rękę, nim całkiem zwiędnę”, powodują uczucie bezgranicznego smutku. Depresyjny nastrój budują tu również wokalizy, które często mówią więcej niż słowa. Za sprawą utworu Trujące kwiaty pozostajemy w nostalgicznym klimacie. Warstwę brzmieniową zdefiniowały perkusyjne tremola oraz jaskrawe, klawiszowe dzwoneczki. Słychać też nagłe crescenda, czyli raptowne zgłośnienia w zakresie dynamiki, siły natężenia dźwięku. Powracający refren składa się z onirycznego, wielobarwnego nucenia na sylabie „la”. Zagadką pozostaje fakt, czym lub kim są tytułowe „trujące kwiaty”. Być może to złe myśli, a może nieżyczliwi ludzie albo duchy przeszłości? Album wieńczy piosenka o wdzięcznym tytule Otto Pilotto, zaśpiewana w nieistniejącym języku, muzycznie pogodna i sielankowa. Melodia wokalna jest słodka niczym pozytywka, słychać w niej przestrzenny pogłos, a abstrakcyjne słowa, złożone z pojedynczych sylab brzmią niezwykle melodyjnie. Zachwycają mnie także klawiszowe motywy, oparte w dużej mierze na dźwiękach gamy, a zatem ułożone względem siebie w bliskim sąsiedztwie. W opisywanym utworze również nie brakuje rozmarzonych wokaliz, dzięki którym już na dobre, po same uszy tkwimy w pięknym świecie smaków i zapachów dzieciństwa.
Płyta Uwaga! Jedzie tramwaj zespołu Lenny Valentino to przebłysk muzycznego geniuszu wspaniałych osobowości. Teksty są dziełem Artura Rojka, a ich emocjonalny ekshibicjonizm pozwala bez reszty wniknąć w tę podróż sentymentalną ku chwilom ulotnym. Nie należy jednak zapominać o oprawie muzycznej płyty, czasem melancholijnie łagodnej, czasem z kolei bezlitośnie ostrej, okraszonej przesterami. Raz jeszcze powtórzę to, co pisałam na początku, że każda konstatacja będzie banałem, zatem po prostu, oddajmy się wspólnie tym dźwiękom. Wsłuchajmy się w owo absolutnie wyjątkowe przenikanie warstw, magicznie urokliwych melodii i filozoficznych, poetyckich tekstów, w których wspomnienia z dzieciństwa zostały przefiltrowane przez wrażliwość dojrzałego człowieka.