Doznanie różnorodnych odcieni fortepianu
Tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień” w dużej mierze obfitował w utwory młodych kompozytorów, tworzących muzykę elektroniczną. Jeden z nielicznych akustycznych koncertów to znakomity recital wenezuelskiego pianisty – Alfreda Ovallesa, który odbył się 20. września w Austriackim Forum Kultury w Warszawie.
Możliwość usłyszenia na żywo niekonwencjonalnych, fortepianowych kolorów była dla mnie ogromnym przeżyciem. Alfredo Ovalles podczas siedmiu zaprezentowanych utworów przedstawił fortepian zarówno z perspektywy tradycyjnego uderzania w klawisze, jak i z użyciem tzw. preparacji, czyli wydobywając dźwięki za pomocą strun instrumentu, ukrytych w jego wnętrzu. Można zatem powiedzieć, że podczas tego koncertu dotknęłam nie tylko ciała, lecz także duszy (sfery wewnętrznej) fortepianu.
Największe wrażenie zrobiły na mnie cztery utwory. Pierwszym z nich było dzieło chorwackiej kompozytorki – Margarety Ferek-Petric, zatytułowane I repeat myself while under stress. Ten intrygujący tytuł, stanowiący całe oznajmujące zdanie został zaczerpnięty z tekstu piosenki In Discipline, która pochodzi z repertuaru jednego z najbliższych mi rockowych zespołów – King Crimson. Dodam w tym miejscu, że takie niesamowite przenikanie muzycznych tradycji oraz wzajemne inspirowanie się nimi od zawsze bardzo mnie porusza i udowadnia, że szlachetna muzyka po prostu nie ma granic. Sama kompozycja Margarety Ferek-Petric była dla mnie prawdziwym mistrzostwem kolorystyki brzmieniowej. Stanowiła ona zderzenie muzycznego introwertyzmu i ekstrawertyzmu. Ten pierwszy dostrzegłam w delikatnych dźwiękach fortepianu, przepełnionych melancholią i łagodnością. Swoistą subtelność usłyszałam także w krótkim motywie, utrzymanym w wysokim rejestrze i przewijającym się przez cały utwór. Pianista z niebywałą zadumą i śpiewnością wydobywał go ze strun instrumentu. Ów krótki motyw brzmiał jak refren, który spajał poszczególne odcinki kompozycji. Duża część opisywanego utworu była jednak ekstrawertyczna, burzliwa, można nawet powiedzieć, że efekciarska. Składała się ona z ostrych, ale jakże pięknych dźwięków, a podczas ich wykonywania Alfredo Ovalles dotykał strun fortepianu włosiem smyczka. Ta fascynująca, zgrzytliwa barwa to nie wszystko, bowiem wykonawca w niektórych momentach rytmicznie uderzał także w obudowę instrumentu, co dawało intrygujący, perkusyjny efekt. Ten utwór to również kontrasty rejestrów – burzliwe niskie dźwięki przeplatały się z subtelnością dźwięków wysokich, a tempo całości często ulegało gwałtownemu przyspieszeniu. Niespodzianką było także zakończenie kompozycji, w którym wykonawca włączył metronom, czyli urządzenie służące do odmierzania stałego rytmu. Jego uporczywy, nerwowy dźwięk, rozbrzmiewający na tle współbrzmień fortepianu preparowanego spowodował u mnie pewną konsternację, gdyż nie wiedziałam, czy mam podążać za rytmem mechanicznym, czy raczej artystycznym, wynikającym z dźwiękowej narracji tego arcydzieła.
Kolejna, niesamowita kompozycja, która ozdobiła opisywany koncert, to Eufonia Tomasza Sikorskiego, jednego z najbliższych mi polskich kompozytorów, utożsamianego z nurtem minimalistycznym, pełnym muzycznej nieskończoności oraz wielokrotnego powtarzania krótkich motywów. Owszem, był w opisywanym utworze bezkres, powtarzalność, melodyjność, a nawet jakże częsty u tego twórcy efekt echa oraz koncentracja na subtelnym wybrzmiewaniu dźwięków. Alfredo Ovalles sprytnie jednak odkleił od Sikorskiego łatkę typowego minimalisty, grając ów utwór bardzo burzliwie. Tak silna ekspresja emocjonalna była dla mnie wręcz symbolem uczuciowości rodem z epoki romantyzmu. Tak to właśnie Eufonia, której tytuł wskazuje na łagodność, podbiła moje serce hałaśliwą eksplozją emocji.
W bardzo podobnym duchu muzycznego echa oraz stopniowego wybrzmiewania dźwięków, utrzymany był utwór serbskiego twórcy – Igora Jaćimovića, zatytułowany Montale Weeping. Miał on w sobie nieuchwytną i delikatną poetyckość, pełną magicznej przestrzeni oraz pauz pomiędzy krótkimi motywami. Od czasu do czasu pojawiło się tutaj kilka mocnych, dynamicznych dźwięków, jednak zaraz po nich z powrotem następował spokój, kształtujący całą kompozycję.
Zakończenie recitalu Ovallesa urzekło mnie swą absolutną spektakularnością. Był to bowiem hołd złożony Ludwigowi van Beethovenowi z okazji burzliwie obchodzonego obecnie roku tego twórcy. Ów hołd, jak przystało na Warszawską Jesień, nie był jednak konwencjonalny. Stanowił bowiem dialog muzyki współczesnej z dźwiękową tradycją sprzed wieków. Kompozytorem tego utworu jest Wiedeńczyk – Matthias Kranebitter, a tytuł dzieła (celowo zapisany przez twórcę małymi literami) to nihilistic studies 4-6 (piano as neurosis). Zdecydowanie był to utwór neurotyczny, ekstremalnie hałaśliwy, w którym wirtuozowskie przebiegi dźwiękowe wzbudzały u mnie uczucie niepokoju przez swą uporczywą powtarzalność. Wnikliwi czytelnicy zapytają, co wspólnego z nerwowymi współbrzmieniami miała muzyka Beethovena. Otóż, na tle tych ostrych dźwięków pianista włączył z telefonu monotonnie powtarzającą się niczym pozytywka melodię Dla Elizy, czyli jeden z tzw. beethovenowskich evergreenów. Z czasem ta melodia rozbrzmiewała już jedynie w naszej wyobraźni, absolutnie zagłuszona wielowarstwowością neurotycznych, fortepianowych współbrzmień. Pianista wydobywał je zarówno konwencjonalnie, jak i za pomocą wspomnianej już wcześniej przeze mnie preparacji.
Jeden instrument, a tak wiele jego odcieni przedstawił Alfredo Ovalles podczas swojego recitalu w ramach 63. Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”. Nie brakowało eklektycznej preparacji fortepianu, czyli zarówno łagodnego szarpania strun palcami, jak i zgrzytliwego pocierania ich włosiem smyczka. W konwencjonalnej grze pianisty na klawiszach znalazło się miejsce na burzliwą wirtuozerię, ale też muzyczną ciszę, pełną echa, pauz i delikatności. To niezwykłe, jak czasem jeden instrument oraz jeden wykonawca mogą stworzyć prawdziwy spektakl wielobarwnych, muzycznych odcieni.