Doznanie oryginalnego brzmienia na płycie nie do przecenienia
Trudno mi uwierzyć, że już 12 lat minęło od ukazania się niezwykle istotnej dla mojego rozwoju muzycznego płyty. Nosi ona tytuł Newest Zealand i tak samo nazywa się też zespół, który ją nagrał, chociaż de facto głównym sprawcą całego zamieszania jest jeden człowiek – Borys Dejnarowicz. Pisałam o nim już na łamach niniejszego bloga w kontekście formacji The Car Is On Fire, kilkakrotnie powoływałam się również na jego recenzje publikowane na stronie Substance Only. Dodam jeszcze, że nietuzinkowe brzmienie anonsowanego wydawnictwa to także zasługa jednego z najważniejszych dla mnie rodzimych twórców, a mianowicie Michała Hoffmanna, ale tutaj postanowił on podpisać się wyszukanym pseudonimem – Peter Bergstrand.
Obcowanie z dźwiękami formacji Newest Zealand zaczęło się u mnie w 2010 roku, kilka miesięcy przed faktyczną premierą albumu. Były one bowiem prezentowane w audycji Piotra Stelmacha o nazwie Offensywa, emitowanej niegdyś w Programie Trzecim Polskiego Radia. Wówczas sam Borys Dejnarowicz opowiadał słuchaczom genezę poszczególnych piosenek. Kiedy więc album oficjalnie się ukazał, znałam nieco ponad połowę utworów, ale dopiero 12 kompozycji ułożonych w odpowiedniej kolejności dało mi obraz pełni brzmienia całego wydawnictwa. Opisywana płyta moim zdaniem trochę przeszła bez echa, nad czym bardzo ubolewam, bo jest to dla mnie jeden z najkunsztowniej zaaranżowanych albumów na polskim rynku. Swoją subiektywną podróż rozpocznę od utworu, którego tytuł – He Said He’s Sad stanowi barwną parafrazę piosenki zespołu The Beatles z albumu Revolver, zatytułowanej She Said She Said. W kompozycji formacji Newest Zealand gościnnie swego głosu użyczył znakomity wokalista zespołu Muchy – Michał Wiraszko. Ascetyczny riff gitary to brzmieniowa wizytówka całej piosenki, gdyż owe z lekka chropowate dźwięki od razu zapadają w pamięć. Podczas powtórzeń opisywanej melodii towarzyszą jej klawisze, które najpierw swoją barwą imitują smyczki, a następnie czarują subtelnym, fortepianowym ciepłem. Znakomicie uzupełniają się tutaj dwie partie wokalne – aksamitnie łagodna melodia Borysa Dejnarowicza oraz druga, zdecydowanie bardziej ekspresyjna, należąca do Michała Wiraszki. Dwugłos obu wokalistów w refrenie przepływa nieziemsko, a dodatkowo na samym końcu piosenki, podczas powtórzeń ostatnich refrenów nadchodzi jeszcze jedna partia wokalna, słyszalna najciszej, oparta na wznoszącym motywie i wykonana przez Annę Stanisławską. Jedną z najbardziej przebojowych piosenek jest w mojej opinii Nuke Nuke. Żwawym pulsem urzeka perkusja, natomiast klawisze zachwycają malowniczością rodem z muzyki impresjonistycznej. Akordy zmieniają się tu jak w kalejdoskopie, a jednym z ciekawszych detali wykonawczych jest solówka gitary, brzmiąca ostro, wręcz klaksonowo. Z czasem partia powyższego instrumentu porusza melodyjnością, ma to miejsce wtedy, gdy już wydaje się, że utwór definitywnie dobiega końca.
Na recenzowanej płycie mam swój tryptyk najukochańszych piosenek i to właśnie one będą bohaterkami niniejszego akapitu. Pierwsza nosi tytuł Two Ways i trudno nie dać się oprzeć jej balladowemu nastrojowi. Gitarowo-klawiszowe pejzaże akompaniują natchnionej melodii wokalnej Borysa Dejnarowicza. Każda z trzech zwrotek ujmuje narracyjną różnorodnością. W pierwszej wiodącą rolę odgrywa głos solisty. W drugiej Borysowi Dejnarowiczowi towarzyszy anielska wokaliza na samogłosce „a”, wykreowana przez znakomitą wykonawczynię – Alę Boratyn. Ostatnia zwrotka obfituje natomiast w klawiszowe dzwoneczki, do których należy uporczywy i zjawiskowy motyw, z kolei wspomniana wyżej wokalistka dyskretnie dopełnia zakończenia śpiewnych epizodów Dejnarowicza, kwitując je niepokojącymi słowy: „something’s wrong”. Refren również lśni subtelnością, a niespodziewany przerywnik instrumentalny to kunsztowna ekspresja smyczków, za którą odpowiadają Marta i Piotr Zalewscy, grający kolejno na skrzypcach oraz altówce. Po dziś dzień pamiętam wstrząs, jaki wywołało we mnie przedpremierowe usłyszenie kompozycji As Sure As Sunrise. Wciąż mam dreszcze na całym ciele, gdy słyszę rytmiczne dźwięki fortepianu, do których rychło dołącza potoczysty dialog pomiędzy trąbką, na której dostojnie zagrał Maciej Jabłoński, a z lekka poszarpanymi motywami gitary. W zwrotkach roi się od szlachetnych wielogłosów wokalnych, jednak w stan euforii nie do opisania od zawsze wprawia mnie zmiana akordu, którą słychać choćby na trzeciej sylabie wyrazu „unexpectedly”. Refren to ponownie dialog, ale tym razem między trąbką a partią wokalną, niezwykle jasną, zaśpiewaną krystalicznie czysto i obezwładniającą melodyjnością. Dodatkowo w lewym kanale barwnego wsparcia udziela wokalowi gitara. Kolejny refren upiększa natomiast melancholijnie rozedrgana smyczkowa melodia. Nagle na pierwszy plan wysuwają się grzechoczące dźwięki gitary, a refren cechuje subtelna zmiana linii melodycznej. Aż do samego końca piosenki dają o sobie znać szlachetne dzwoneczki wibrafonu, na którym zagrał absolutny mistrz w swym fachu – Miłosz Pękala. Trzecim najjaśniejszym punktem albumu Newest Zealand jest dla mnie ogniste Yours Sincerely. Hałaśliwą ostrość generuje tu gitara oraz wyrazisty puls sekcji rytmicznej. Uroczystą melodię wykonują z kolei instrumenty smyczkowe, które po chwili tworzą piękny konglomerat barw z wokalizą Anny Stanisławskiej. Wspomniana wykonawczyni śpiewa bowiem niemal tę samą melodię, która pojawia się w partii smyczków, ale jednak jej wokalna odsłona rozbrzmiewa od wyższego dźwięku, zatem ich połączenie zachwyca oryginalnością. Ten sam patent ozdabia niezwykle nośny i wpadający w ucho refren. Zanim jednak on nadejdzie, naszym uszom ukazuje się choćby zwrotka, pełna nastrojowej delikatności. Wokalnym epizodom Borysa Dejnarowicza towarzyszą dźwięczne postukiwania perkusji oraz (słyszalne tylko gdzieniegdzie) rozłożone akordy klawiszy. Na uwagę zasługuje też przedrefren, żarliwy, melodyjny i dostarczający barwnego podłoża do rozkwitnięcia wspomnianego wyżej refrenu. Najpiękniejszym fragmentem jednak są wyłaniające się z niebytu wibrafonowe dzwoneczki, rozbłyskujące przy akompaniamencie metalicznych dźwięków gitary akustycznej. Ów fragment upiększają ponadto aksamitne wokalizy Anny Stanisławskiej.
Chciałabym jeszcze przywołać dwie miniaturki z anonsowanego wydawnictwa. Pierwsza zatytułowana jest Dreamt of You i od razu moją uwagę przykuła linia melodyczna, w ramach której na przykład tytułowe wyrazy kształtują rozłożone akordy. Urokliwie brzmi też opadający motyw, który wytwornie wieńczy powtórzone słowa: „it’s gonna be fine”. Epilog albumu to wydawać by się mogło błaha, zwięzła, gdyż nie przekraczająca dwóch minut piosenka Elimination & Lemon. Głosowi Borysa Dejnarowicza towarzyszą zamglone płaszczyzny klawiszy. Intymne pomruki w refrenie fascynują zmysłowością, a dodatkowo melodię owego fragmentu ubarwia szorstka, niezwykle szlachetna partia skrzypiec, na których zagrał kolejny wybitny muzyk – Krzesimir Dębski. Tak jak większość piosenek na płycie, ta również urywa się gwałtownie, wręcz w najmniej oczekiwanym momencie.
Album Newest Zealand projektu o tej samej nazwie po dwunastu latach od wydania wciąż olśniewa gamą nowatorskich detali wykonawczych. Nietuzinkowe połączenia akordów (określane mianem progresji) barwnie rozkwitają na tle urodziwych melodii wokalnych. Głos Borysa Dejnarowicza brzmi bardzo naturalnie, prosto i klarownie, króluje tutaj łagodność, niejednokrotnie upiększona wielogłosowymi harmoniami. W ramach wiodących linii melodycznych imponują też często skomplikowane wykonawczo interwały, czyli odległości pomiędzy dźwiękami. Największa oryginalność brzmieniowa tkwi moim zdaniem jednak w połączeniu rockowego instrumentarium z wibrafonem, skrzypcami oraz altówką, czyli instrumentami, które na co dzień kojarzone są z muzyką klasyczną, czasem też jazzową, rzadziej jednak z rockiem sensu stricto. Szkoda, że powyższy projekt zakończył działalność właściwie na tej jedynej, pełnometrażowej płycie. Wprawdzie pojawiło się jeszcze kilka pojedynczych piosenek, ale niestety jest ich za mało, by można było stworzyć z nich cały album. Po chwili zastanowienia myślę jednak, iż właśnie może tak miało być i dzięki temu projekt Newest Zealand będzie mi się zawsze kojarzył z płytą absolutnie wyjątkową, brzmiącą nietuzinkowo, selektywnie i na światowym poziomie.