Doznanie orkiestrowego kunsztu w sterylnej przestrzeni
Kilka dni temu (19 stycznia 2025 roku) miałam przyjemność uczestniczyć w absolutnie wyjątkowym koncercie. Odbył się on w znakomitej pod względem akustycznym, katowickiej sali NOSPR. Orkiestra Muzyki Nowej pod dyrekcją Szymona Bywalca wykonała trzy arcydzieła klasycznej muzyki współczesnej, obejmujące XX oraz XXI wiek. Każde z nich reprezentowało zupełnie odrębny świat dźwiękowy, zachwycając mnie ogromem artystycznych walorów.
Warto na wstępie wspomnieć o pewnej innowacji, która nie zdarza się często podczas koncertów muzyki klasycznej. Każda kompozycja została z ogromną erudycją słownie wprowadzona przez dyrygenta Orkiestry Muzyki Nowej. Szymon Bywalec opisał zwięźle każdy utwór z perspektywy historyczno-analitycznej, wyłuszczając słuchaczom kluczowe fragmenty ich struktury. Jako pierwszy wybrzmiał rodzimy akcent – Gry weneckie Witolda Lutosławskiego. Nie będę rozwodzić się tutaj nad formą i arcyciekawą, kompozytorską ideą owego wybitnego utworu, gdyż pisałam o nim przed dwoma laty. Słyszana przeze mnie wcześniej interpretacja miała w sobie iście słowiański liryzm. W wykonaniu Orkiestry Muzyki Nowej dostrzegłam natomiast więcej ekspresji. Bacznie śledziłam dialogi pomiędzy poszczególnymi grupami instrumentalnymi. Zwłaszcza pierwsza część dzieła zafascynowała mnie selektywnością wielobarwnych warstw. Motywy instrumentów dętych korespondowały ze smyczkami, a lapidarne odcinki przedzielały zwięzłe wystrzały perkusji. Perfekcyjne nagłośnienie sali NOSPR pozwoliło mi też dogłębnie przeżyć ekstatyczną, hałaśliwą kulminację całej kompozycji.
Początkowy zamysł był taki, że kolejną pozycją relacjonowanego wydarzenia będzie Koncert fortepianowy Ligetiego. Niestety jednak, wykonanie to uniemożliwiła choroba pianisty, zdecydowano się więc na inne dzieło – Koncert wiolonczelowy autorstwa fińskiej (zmarłej przed dwoma laty) kompozytorki – Kaiji Saariaho. Świetlisty podtytuł dzieła brzmi Notes on Light. Przewodnikiem, który przy akompaniamencie orkiestry skrupulatnie prowadził nas ku tytułowemu światłu był wiolonczelista – Jakob Kullberg, który wielokrotnie wykonywał ten utwór pod auspicjami samej kompozytorki. Zaanonsowane, pięcioczęściowe dzieło wręcz zahipnotyzowało mnie baśniowym, niemal malarskim charakterem. Wiolonczelowe melodie meandrowały, od mrocznych, diabolicznych odległości trytonu w pierwszej części, aż po kulminacyjne motywy, przesiąknięte łkającym rozedrganiem. Z nasyconymi, niskimi dźwiękami wiodącej melodii solisty kontrastowała orkiestra. Natchniony liryzm uskuteczniały współbrzmienia fletu, natomiast klarowność wysokich rejestrów była zasługą harfy, jak również niebiańsko podzwaniających instrumentów perkusyjnych. Wartką narrację kompozycji kształtowały gwałtowne zmiany w zakresie dynamiki (siły natężenia dźwięku) oraz niebywały synchron między orkiestrą a wiolonczelistą. Czasem górę brała gęstwina wiolonczelowych płaszczyzn, to znów prym wiodła orkiestra, imponująca bogatym arsenałem brzmieniowym. Bardzo bym chciała, żeby twórczość Kaiji Saariaho była częściej wykonywana w Polsce, gdyż uważam tę kompozytorkę za mistrzynię w kreowaniu niespotykanych, malowniczych przestrzeni, dzięki którym można często dać się ponieść długim, pozornie niekończącym się, emocjonalnym dźwiękom.
Ostatni utwór koncertu stanowił dla mnie szczególne przeżycie. Po raz pierwszy w Polsce zostało bowiem wykonane arcydzieło jednego z pionierów amerykańskiego minimalizmu – Steve’a Reicha. Ów utwór nosi tytuł City Life, a czarujące, orkiestrowe melodie współgrają w nim z dźwiękowymi próbkami, które w większości zostały nagrane przez samego kompozytora. Odzwierciedlają one ruchliwe, nowojorskie życie, zarejestrowane w ubiegłym stuleciu. Na przestrzeni pięciu części dzieła obcujemy choćby z odgłosami: syren okrętowych, sygnałów policyjnych, kafarów, młotów pneumatycznych, czy bicia ludzkiego serca. Materiał dźwiękowy ostatniej części bazuje na krótkofalówkowych rozmowach przedstawicieli straży pożarnej podczas bombowego zamachu na World Trade Center w 1993 roku. Nieparzyste segmenty budują z kolei wielokrotnie repetowane sekwencje słowne. Do odtworzenia wszystkich powyższych dźwięków podczas koncertu posłużyły dwa cyfrowe urządzenia, tzw. samplery. Jak Orkiestrze Muzyki Nowej udało się zsynchronizować wykonywane melodie z rzeczonymi samplami? Moim zdaniem naprawdę dobrze, choć czasami miałam poczucie zachwiania dynamicznych proporcji. Najbardziej podniosłym momentem była dla mnie pierwsza część, oparta na zwięzłym, repetowanym zwrocie: „check it out”. Początkowe frazy instrumentalne, podczas wybrzmiewania których nie kryłam ogromnego wzruszenia, cechowała subtelność. Dopiero za moment ozdobił je motoryczny napęd. Powtarzane słowa otoczyła dzwoneczkowa aura perkusji i wyrazisty puls fortepianu. Łapczywie wyławiałam przystępne, osadzone w minimalistycznej tradycji melodie instrumentalne, ale też symetryczne, trzydźwiękowe motywy, wzorcowo imitujące rytmiczną recytację repetowanych słów. Odrobinę zawiodłam się na (słyszalnych znacznie później) klaksonach, a także policyjnych sygnałach. Ich wrzaskliwość, tak eksponowana w innych wykonaniach, kreowanych często pod kuratelą kompozytora, stłumiła gęstwina orkiestrowych dźwięków. Z kolei w ostatniej części wielokrotnie wysuwała się na pierwszy plan zgrzytliwa warstwa, która wpierw zafrapowała mnie swą chropowatością, potem jednak nieco zagłuszyła inne muzyczne detale, które uważam za bardzo istotne w kształtowaniu przebiegu narracji opisywanego dzieła. Należy jednak docenić wykonawczą precyzję orkiestry w błyskotliwych, pulsacyjnych fragmentach, takich jak trzecia część z barwnie rytmizowanym szlagwortem: „it’s been a honeymoon – can’t take no mo”. Cały ten wielopłaszczyznowy, przesiąknięty smutkiem, ale i witalnością utwór przysporzył mi mnóstwa ekscytujących chwil, a i zgromadzona na sali publiczność nagrodziła wielkomiejską symfonię Steve’a Reicha gromkim aplauzem.
Dawno nie byłam na tak różnorodnym, szlachetnym pod względem wykonawczym koncercie klasycznej muzyki współczesnej. Awangardowość Gier weneckich Lutosławskiego, impresjonistyczna baśniowość Koncertu wiolonczelowego Kaiji Saariaho i wreszcie krzykliwa, pulsacyjna repetytywność City Life Steve’a Reicha, pozwoliły mi wszystkimi zmysłami chłonąć dźwiękową wyobraźnię trojga oryginalnych kompozytorów. Opisane powyżej dzieła zostały zagrane niezwykle kunsztownie przez Orkiestrę Muzyki Nowej pod batutą Szymona Bywalca. Dodatkowo dyrygent, świadom rangi granych utworów, każdą kompozycję pieczołowicie zapowiedział, co niewątpliwie ułatwiło publiczności wstępne rozeznanie w wykonywanych dziełach. Oby więcej tak interesujących wydarzeń, z jednej strony formalnie zakrojonych na znaną od wieków modłę uwertury, koncertu oraz symfonii, z drugiej zaś pokazujących, że awangardowe poszukiwania kolorystyczne i śpiewne melodie wcale nie muszą się wzajemnie wykluczać.