Doznanie ognistych, latynoskich rytmów
Dziś przed Wami król muzyki latynoskiej, mistrz gitary – Carlos Santana i jego absolutnie wyjątkowa płyta. Przenieśmy się w czasie do 1970 roku, kiedy to światło dzienne ujrzał drugi album zespołu Santana, zatytułowany Abraxas.
Już samo słowo Abraxas porusza mnie swoją dźwięcznością. Z jednej strony brzmi dość szorstko i ostro za sprawą głoski „r”, z drugiej natomiast ozdabiają je szeleszczące głoski – „s” oraz „x”. Etymologicznie, wyraz ten oznacza bóstwo z mitologii perskiej. Na albumie Santany dostrzegłam wiele muzycznych barw, w ramach których nietuzinkową rolę odgrywa żarliwa, kunsztowna, latynoska rytmika.
Płytę rozpoczyna kompozycja wyłącznie instrumentalna, zatytułowana Singing Winds, Crying Beasts, od pierwszych dźwięków pełna mrocznych, klawiszowych współbrzmień. Z owymi dostojnymi motywami kontrastują perliste dzwoneczki, jak również iście bluesowo skowycząca gitara Carlosa Santany. Do głosu dochodzą tu także latynoskie instrumenty perkusyjne, takie jak np. kongi. Z czasem klawiszowe motywy stają się lekko chropowate, wręcz jazzujące. Kolejna piosenka jest w mojej opinii dziełem epokowym. Mistrzostwem jest bowiem nagrać twórczy cover, odmienny od oryginału, jednakże Santana idzie o krok dalej. Połączył on ze sobą dwa covery – Black Magic Woman zespołu Fleetwood Mac oraz Gypsy Queen, którego pierwotnym wykonawcą był Gabor Szabo. Owa jakże unikatowa muzyczna synteza stanowi kompozycję nie do opisania. Najpierw docierają do nas melodyjne, klawiszowe dźwięki, z których wyłaniają się lekko poszarpane, gitarowe, opadające motywy. Powyższy instrument z czasem melancholijnie antycypuje linię melodyczną wokalu. Wraz z nadejściem wspomnianej partii wokalnej utwór upiększa zmysłowość, uwydatniona dzięki płynnym prześlizgnięciom pomiędzy dźwiękami, słyszalnym np. w pierwszym wystąpieniu słowa „woman”. Zwiewna lekkość zawitała tu natomiast za sprawą klawiszowych ozdobników i wirtuozowskich, latynoskich popisów perkusji, w szczególności instrumentu o nazwie timbales. Gitara w tym utworze zdaje się śpiewać ludzkim głosem, fascynując jaskrawymi dźwiękami w wysokim rejestrze. W drugiej zwrotce nie mogę natomiast przejść obojętnie obok mrocznych dźwięków basu. Nośna, przebojowa kompozycja Oye Como Va rozpoczyna się subtelnie, a brzmieniową aurę kształtują delikatne płaszczyzny klawiszy i perkusji. Rychło daje o sobie znać także czarująco śpiewna gitara Santany. Melodia wokalna obfituje w drapieżnie wyskandowane pojedyncze sylaby. Gitara zachwyca motoryką powtarzanych dźwięków, a organy Hammonda nadają utworowi emocjonalnego rozedrgania. Wraz z przebiegiem kompozycji niczym refren powraca wokalny epizod, oszczędny w środkach, ozdobiony poszarpanymi sylabami. O kulminacyjnej, gitarowej śpiewności Santany, można dosłownie pisać peany, ograniczę się jednak do zauważenia, iż jest to brzmienie nie do podrobienia.
Krótkie, rymowane zdanie na końcu poprzedniego akapitu miało być swego rodzaju przykuwaczem uwagi, po którym pozwolę sobie dalej podążyć za kolejnością utworów na płycie Abraxas. Kompozycja Incident at Neshabur to szaleńcza efektowność perkusyjnych przebiegów, z czasem zmienia się rytm, a gitarowa ostrość oraz jazzujący sznyt organów Hammonda intrygują przestrzenną wielobarwnością. Gitara i klawisze grają tutaj melodyczne pierwsze skrzypce, tworząc momentami nierozerwalną całość. Zaskoczeniem jest gwałtowne wyciszenie, perkusista gra w charakterystyczny sposób (techniką rim shot, czyli na rancie werbla), a gitara jak zwykle zniewala idealnym wyważeniem proporcji, czyli balansowaniem pomiędzy wirtuozerią a melodyjnością. Żarliwość, zgrzytliwość i ekspresja powracają w kompozycji Se a Cabo. Organy Hammonda rozkwitają, racząc nas rozedrganym mrokiem, gitara zaskakuje drapieżną chropowatością, a perkusja przechodzi najśmielsze oczekiwania, zachwycając efektownymi popisami. Wielogłosy wokalne intonują tytułowe słowa, ilustrując je oszczędnym w środkach, opadającym motywem.
Piosenka Mother’s Daughter to magia kontrastów, ścierają się tu bowiem dwa żywioły. Wirtuozeria instrumentalna i zmysłowy, melancholijny wokal. W ramach głównej melodii warto też wspomnieć o bluesowych, ekspresyjnych dźwiękach, utrzymanych w wysokim rejestrze. Jedną z muzycznych wizytówek albumu Abraxas jest Samba Pa Ti. Melodia zdaje się tu trwać w nieskończoność. Kwintesencja gitarowej śpiewności, czar tęsknego liryzmu. Nawet w najsubtelniejszej kompozycji nie może jednak zabraknąć latynoskiego żaru, rozgrzewającego do czerwoności. Objawia się on za pośrednictwem perkusji, serca zespołu, romantycznie i równomiernie wybijającego rytm. Stary, dobry, rasowy blues powraca za sprawą utworu Hope You’re Feeling Better. Wyrazisty rytm, ekspresyjny wokal i rockowa motoryka z czasem ustępują miejsca uspokojeniu, wyciszeniu. Timbales wystukuje charakterystyczny rytm, a niepodzielnym królem śpiewności jest Santana, którego gitara zachwyca charakterystycznym podciąganiem strun. Jest to tzw. bending, dzięki któremu powyższy instrument melancholijnie swinguje. Dodatkowo, momentami upiększa on partię wokalną, wykonując jasne, wysokie dźwięki. Gdy wydaje się, iż piosenka będzie liryczna aż do samego końca, gitara ogniście przypieczętowuje ją wirtuozowskimi współbrzmieniami. Mówi się, że małe jest piękne i absolutnie można wyrzec te słowa w kontekście kompozycji miniaturowych rozmiarów, zatytułowanej El Nicoya. Owo efektowne zwieńczenie płyty Abraxas trwa zaledwie półtorej minuty, ale jest w nim kwintesencja latynoskiej energii, która nie daje o sobie zapomnieć. Surowość partii wokalnych przywodzi tutaj na myśl muzykę ludową, a perkusja hałaśliwie, bez cienia zachowawczości zaprasza do tańca.
Album Abraxas to opus magnum Santany. Latynoska żarliwość, zmysłowość, ekspresja, melodyjność, a momentami chwytający za serce melancholijny liryzm. Mnóstwo pięknych barw, w ramach których można rozsmakować się w opowieści o magicznej kobiecie, z całą mocą zakrzyknąć: „Oye Como Va” (słuchaj mego rytmu), czy wreszcie dać się ponieść niekończącej się kantylenie (śpiewnej melodii), zaklętej w dźwiękach Samby Pa Ti. Niech zatem tak jak i mnie poniosą Was dziś żwawe, ogniste, latynoskie rytmy sprzed ponad pięćdziesięciu lat.