Doznanie nobliwej teatralności
Z pewnością każdy meloman posiada w swojej kolekcji płyty, przesłuchane tak wiele razy, że wręcz może wyczytać z nich fragment własnego DNA. Dla mnie jednym z tego typu albumów jest Nieustanne tango, czyli drugie z kolei wydawnictwo zespołu Republika, które światło dzienne ujrzało w orwellowskim, a więc 1984 roku. Z okazji jubileuszowego, 150. wpisu na moim blogu niechaj więc nobliwie do tanga zagra orkiestra, a kurtyna wytwornie uniesie się w górę.
Choć najbardziej znanym i cenionym albumem Republiki jest spektakularny debiut formacji – Nowe sytuacje, mnie jednak zawsze preferencyjnie bliżej było do Nieustannego tanga. Każde jego przesłuchanie uważam za swego rodzaju dźwiękowe święto, podczas którego odkrywam coraz to nowe muzyczne detale. Oto dziewięć piosenkowych pereł w koronie, układających się w niewiarygodnie spójną całość.
Jakże oryginalnie brzmi rozpoczęcie tej jednej z najpiękniejszych płyt w historii muzyki popularnej. Parafrazując wszak klasyka: „w kawiarniany gwar jak tornado rytm perkusji się wdarł”. Kompozycję Nieustanne tango początkowo zdobią bowiem ludzkie głosy oraz dźwięki szkła, kojarzące się z przestrzenią kawiarni. Po chwili na ich tle słychać perkusję, wystukującą żarliwy rytm tanga. Z czasem dołączają kolejne instrumenty, choćby motoryczne akordy fortepianu. Przepełnioną mrokiem melodię wokalną zwrotek nierzadko kształtują tzw. tercje, za sprawą których chociażby wyraz „tango” melancholijnie opada, zachwycając liryzmem niskiego rejestru. Nie brakuje też pełnych dramatyzmu i niepokoju półtonów, czyli najmniejszych odległości pomiędzy dźwiękami. Ich teatralne kaskady otulają na przykład ekspresyjny fragment: „w moich rękach”. Od połowy pierwszej zwrotki aż do końca utworu perkusja zatraca stricte tangowy rytm, urzekając rockową ekspresją sensu stricto. W refrenie przestrzennym efektem echa ujmują chórki, frywolnie przedrzeźniające wokalistę i podkreślające tym samym nieustanność tytułowego tanga. Wraz z przebiegiem kompozycji na uwagę zasługuje klawiszowa metaliczność, a także wokalne detale, takie jak szorstki, charakterystyczny przydech na słowie „gra” oraz pełne wściekłości glissando, czyli prześlizgnięcie pomiędzy dźwiękami podczas powtórzenia wyrazu „lepsi”. Jeden z najbardziej poruszających momentów opisywanego utworu to przepełniona mrokiem gitarowa solówka Zbigniewa Krzywańskiego, w której króluje dramatyzm. Roi się tutaj bowiem od zaanonsowanych wcześniej półtonów, a ukoronowaniem hałaśliwych momentów są rozłożone akordy. Dodatkowo, w pewnej chwili występuje tzw. tryton, czyli pełna niepokoju i tajemniczości, diaboliczna odległość pomiędzy dźwiękami. Słyszalny niedługo potem refren wyróżnia barwny, obfitujący w rozpędzone, ostre motywy, gitarowy kontrapunkt względem melodii wokalnej. W zakończeniu piosenki najsilniej dostrzegam obecną w tekście desperację oraz walkę o przetrwanie, których symbolem jest tytułowy taniec. Grzegorz Ciechowski powtarza wielokrotnie wyraz „tango”, wykrzykując go na całe gardło przy burzliwym akompaniamencie pozostałych instrumentów. Wśród najjaśniejszych punktów recenzowanego albumu zawsze bez wahania wymieniam kompozycję Psy Pawłowa, stanowiącą dla mnie kwintesencję monolitycznego, organicznie spójnego brzmienia Republiki. Od samego początku blaszane płaszczyzny klawiszy budują nastrój całości, a motorycznie powtarzany, fortepianowy dźwięk wwierca się głęboko w umysł. Wtem ulega on raptownemu zgłośnieniu, jest to tzw. crescendo. Tuż po nim na pierwszy plan wysuwają się zwięzłe motywy gitary, zawzięcie dialogujące z metalicznymi melodiami klawiszy. Zakończenia wokalnych epizodów przepełnia teatralność, gdyż z jednej strony są to gwałtownie urwane, wręcz wyszczekane wyrazy (na przykład powtarzane słowo „znak”), z drugiej natomiast choćby przenikliwie przeciągnięty i wykonany gardłowo wyraz „świat”. Spazmatyczne oddechy przedzielają z kolei powtarzany czasownik „czekał”, który wraz z następującym zaraz po nim słowem „na” w pewnej chwili tworzy obezwładniający śpiewnością, rozłożony akord. Tekst mówi o tym, jak bardzo manipulacje oraz dezinformacje ze strony władzy sprawiają, że ludzie stają się bezwolnie sterowanymi trybikami w olbrzymiej machinie. Pragnę jeszcze w kontekście tego utworu wspomnieć o muzycznej wisience na torcie, czyli charakterystycznej wokalizie, w dużej mierze opartej na sylabach: „tabadapaj”. Jej nośna śpiewność trochę kojarzy mi się z muzyką cygańską, trochę z klezmerską, a może nawet rosyjską, wszak występujący w tytule Iwan Pawłow (wybitny fizjolog) był Rosjaninem. Ów iście słowiański fragment szczególny magnetyzm zyskiwał w wersjach koncertowych, prowokując publiczność do ekstatycznych reakcji za sprawą wyrazistych zmian tempa. Zakończenie utworu to w mojej opinii subtelne ostudzenie emocji. Wielokrotnie powtarza się tutaj przepełniona strachem oraz niepewnością fraza: „czekam na kolejny znak”. Piosenki Na barykadach walka trwa oraz Hibernatus stanowią zjawiskowy dyptyk, ponieważ następują płynnie po sobie, bez nawet najmniejszej przerwy. Rytmiczno-harmonicznym korpusem pierwszej z nich jest zjawiskowej urody partia gitary basowej Pawła Kuczyńskiego. Zanim jednak w pełni zawładnie ona kompozycją Na barykadach walka trwa, najpierw słychać podobne dźwięki jak w utworze tytułowym, czyli odgłosy kawiarnianych rozmów. Tutaj jednak trwają krócej, a ich celowo zdeformowane zakończenie powoduje, iż rozbrzmiewają coraz szybciej, niknąc w oddali. Zaanonsowana dostojność basu to przede wszystkim podniosłe motywy, oparte na tzw. kwintach. Rozkwitają one w całym utworze przy akompaniamencie ascetycznego pulsu automatu perkusyjnego. W partii wokalnej objawia się z kolei prastara zasada, znana z muzyki gospel: „call and response”, czyli zawołanie-odpowiedź. Podczas gdy wokalista śpiewa na przykład tytułowe wyrazy, chórek odpowiada mu tajemniczo: „dokoła nas”. Charakterystycznymi wyznacznikami hałaśliwego refrenu są opadające motywy oraz powtarzane dźwięki w partii wokalnej, klawisze czarują rozłożonymi akordami, a wieńczący ów fragment wyraz „mnie” zachwyca kunsztem przenikliwego, niezwykle świadomego wybrzmienia. Wraz z przebiegiem utworu do głosu dochodzi zupełnie nowa część, w której pierwszoplanową rolę odgrywają szorstkie, gitarowe przestery. Gdy w tekście powtarzają się jedynie początkowe wersy, symetrią urzekają zmiany akompaniamentu. Najpierw stanowi go jedynie fortepian wespół z perkusją, później słychać iście klaksonowe tremola (rozedrgane dźwięki powtarzane w zawrotnym tempie) gitary, a po chwili pojawia się uzależniająco melodyjny bas, łagodnie prowadzący do ekstatycznej kulminacji. Intrygujące swą obcością ostatnie dźwięki spektakularnie rozpoczynają piosenkę Hibernatus. Pogodny charakter generują tu aksamitnie zamglone klawisze oraz uroczyste motywy gitary, głównie oparte na rozłożonym akordzie. W melodii wokalnej prym wiedzie jeden dźwięk, drugi słychać incydentalnie, wyłącznie na końcu krótkich epizodów, czyli fraz. Zalążek jeszcze jednego dźwięku daje o sobie znać tylko raz, na drugiej sylabie słowa „swoją”. W ekspresyjnym refrenie linia melodyczna przepływa nieco gęściej, a zwielokrotniona głoska „r” charakterystycznie rozdźwięcznia wyraz „syreny”. Od drugiej zwrotki Grzegorzowi Ciechowskiemu towarzyszy urokliwa, ascetyczna wokaliza chórku. Absolutnie bezprecedensowym pod względem muzycznym fragmentem są tu jednak moim zdaniem fortepianowe improwizacje, pełne zarówno szorstkich, niskich dźwięków, jak i wirtuozowskich figuracji w wysokim rejestrze. Warto w tym miejscu zauważyć, iż porzucają one ramy zasadniczej tonacji utworu. Na ich tle wokalista roztrzęsionym (zgodnie z tytułem chciałoby się napisać zahibernowanym) głosem powtarza słowa: „ja śpię”. Na końcu Grzegorz Ciechowski wielokrotnie skanduje wers: „syreny wyły, więc do snu umyłem zęby”, a swego rodzaju dźwiękową kropką nad i są domykające całość ekspresyjne, gęste uderzenia perkusji.
Stosunkowo najrzadziej powracam do kompozycji Zróbmy to teraz, ale i w niej nie brakuje intrygujących niuansów wykonawczych. Na uwagę zasługuje choćby niezobowiązujące rozpoczęcie utworu. Stanowi je zmysłowe nucenie przez Grzegorza Ciechowskiego refrenu piosenki Nieustanne tango przy akompaniamencie fortepianu. Podniosłe dźwięki gitary antycypują radosny charakter melodii wokalnej. Najczęściej powtarzającym się słowem jest tutaj przesiąknięty tajemniczą, muzyczną podniosłością na wskroś teatralny wyraz „kurtyna”. Z kolei frazę: „co się da” przyciemnia mroczny w swym wyrazie akord, kontrastując tym samym ze świetlistością dotychczasowych dźwięków. Roi się tutaj od kunsztu chóralnych wielogłosów, a słyszalne w pewnej chwili okrzyki, takie jak na przykład: „podpalmy ją” oraz „zerwijmy ją” otacza kalejdoskop zmieniających się akordów. Czasami również, zasygnalizowany wcześniej wyraz „kurtyna” zdobią gwałtowne przejścia od dźwięków niskich do wysokich w ramach linii melodycznej. Wprost niewykonalne jest, by opisać słowami ogrom wykonawczych szczegółów, zdobiących piosenkę Wielki hipnotyzer. Tak jak w Na barykadach… występuje tu motoryczny puls automatu perkusyjnego. Chwytającą za serce melodię, opartą na śpiewnych, tęsknych tercjach wykonuje natomiast gitara basowa. Warstwę aranżacyjną po chwili wzbogacają klawiszowe płaszczyzny oraz ostre motywy gitary. Napisać, że melodia wokalna jest wyrafinowana, to nic nie napisać. Skomplikowane skoki interwałowe, a więc w ramach odległości pomiędzy dźwiękami, olśniewają niebywałym kunsztem i precyzją wykonawczą. Ponadto głos wokalisty (zgodnie z tytułem) hipnotyzuje gardłowym mrokiem. Przesiąknięte dramatyzmem akordy gitary niejednokrotnie burzliwie inicjują wokalne odcinki. W dalszej kolejności szczególnie zapadają w pamięć nowe wykonawcze wcielenia początkowej melodii basu. Najpierw przejmują ją klawisze, a następnie dociera do nas w postaci drapieżnej wokalizy. Mimo że opisywana piosenka to właściwie antyprzebój, od słów: „tak zrób” mamy do czynienia z niezwykle przystępną melodią. Wraz z przebiegiem kompozycji wyrazy „udał” i „twoje” upiększają wykwintne akordy. Można jeszcze godzinami wspominać o ekspresyjnej szlachetności choćby wokalnych szeptów, rozbrzmiewających równolegle z ostrymi przesterami gitary, ale ja jedynie zwrócę uwagę na zupełnie niespodziewane zakończenie. Stanowi je delikatny, trzydźwiękowy, opadający motyw klawiszy. Niejako wprowadza on początkową subtelność najbardziej kosmicznego utworu na całym albumie, który w mojej opinii zasługuje na osobny akapit.
Pod siódmym numerem skrywa się Obcy astronom, nie tylko mój najukochańszy utwór na płycie Nieustanne tango, lecz także jeden z najbliższych w całym dorobku Republiki. Dla mnie wyłącznie Moja krew mogłaby iść z nim w szranki, by walczyć o przysłowiową palmę pierwszeństwa. Pod względem słów, to moim zdaniem najpiękniejszy, miłosny tekst Grzegorza Ciechowskiego, który mówi o platonicznym uczuciu. Jego sugestywny przekaz wzmaga kosmiczna terminologia, czyli komety, droga mleczna, no i rzecz jasna nadmienić muszę o pocałunkach, które narrator śle gdzieś, w kosmiczną przestrzeń ku obiektowi swych westchnień. Spotkałam się również z polityczną interpretacją tych słów, gdzie inwigilacyjne macki systemu totalitarnego mogą dotrzeć nawet w najbardziej intymne przestrzenie. Skoro opisywana piosenka posiada siódmy numer na płycie, pozwolę sobie przedstawić Wam kolejno siedem powodów, które czynią ją absolutnie wyjątkową w warstwie muzycznej.
1. Większość rockowych utworów początkowo kształtuje albo gitarowy riff, albo wyraziste uderzenia perkusji. Tutaj natomiast mamy delikatne dwudźwięki klawiszy, wykonane niezwykle wytwornie w tzw. decymach. Ów rozmarzony nastrój był silnie zainspirowany twórczością zespołu The Stranglers, szczególnie albumem Feline, w którym zasłuchiwał się Zbigniew Krzywański, widniejący wespół z Grzegorzem Ciechowskim jako kompozytor Obcego astronoma.
2. Gdy w piosenkach odmierzamy rytm, z reguły liczymy do czterech. Mówimy wtedy, że piosenka utrzymana jest w tzw. metrum 4/4. Obcy astronom w dwóch momentach (od początkowego wejścia perkusji, a także przez chwilę po drugim refrenie) liczony jest z goła odmiennie, w metrum 7/4. Takie rytmiczne kombinacje raczej nie kojarzą się z tego typu muzyczną stylistyką i silniej licują choćby z estetyką rocka progresywnego. Warto też zauważyć, że w pozostałych fragmentach utworu króluje powszechne metrum 4/4, z kolei rytmicznym kręgosłupem całości jest beguine, czyli popularny, latynoski taniec.
3. W zwrotkach melodia czaruje natchnioną śpiewnością, z kolei na początku każdego wokalnego epizodu, a zatem tzw. frazy, pojawia się spektakularna odległość pomiędzy dźwiękami. Ów interwał to oktawa, obejmująca dźwięki od pierwszego do ósmego w ramach powszechnie znanej gamy: „do, re, mi, fa, sol, la, si, do”. Linia melodyczna zwrotek obfituje ponadto w ozdobniki wokalne, albo inicjujące wyrazy: „długie włosy”, albo na zasadzie ornamentu, leniwie oplatającego m.in. słowo „świecie”.
4. Refren posiada nieco pogodniejszy charakter, a oprócz wiodącej partii wokalnej słychać w nim kunsztowne chórki. Na powtarzanych słowach: „SOS”, melodia nagle wznosi się, by za chwilę opaść w odmęty niskich rejestrów. Przypieczętowaniem tego fragmentu jest żwawa wokaliza na sylabie „łe”.
5. W drugiej zwrotce zachwycają mnie detale, które na pierwszy rzut ucha mogą umknąć w natłoku muzycznych bodźców. Mam na myśli wydłużenie głoski „r” w wyrazie „sejsmografy” oraz przenikliwe, gardłowe wyeksponowanie głoski „j” w słowie „przejść”.
6. Podążając za formą utworu, do głosu dochodzi gitarowe solo Zbigniewa Krzywańskiego, pełne ostrych, przeszywających niczym sztylet i coraz gęstszych akordów.
7. Hipnotyzujące zakończenie piosenki stanowi mantrycznie powtarzana fraza: „wysyłam SOS”, rozbrzmiewająca na tle malowniczych pejzaży instrumentalnych, w których wiodącą rolę odgrywają rozłożone akordy gitary.
Fanatycy ognia to jeden z mniej znanych utworów na recenzowanej płycie. Rozpoczynają go marszowe uderzenia perkusji, po których wokalnie następują bełkotliwe dźwięki w bliżej niezidentyfikowanym języku. Opisywany początek stanowi swego rodzaju wprowadzenie, bowiem właściwy, pełen ognistego żaru rytm dochodzi do głosu dopiero po chwili. W zwrotkach jesteśmy świadkami zawziętego dialogu wokalnego pomiędzy Grzegorzem Ciechowskim a perkusistą Republiki – Sławomirem Ciesielskim. Imponująco przedstawia się tutaj tzw. ambitus, czyli zakres od najniższego do najwyższego dźwięku, szczególnie w ramach tej drugiej melodii. Została ona m.in. zaśpiewana na słowach: „pochodnia w każdą dłoń”. Ciesielski wykonał ją jasno, przenikliwie, a ciekawostką dla tropicieli dźwiękowych detali z pewnością będzie fakt, iż budulcem anonsowanego fragmentu jest rozłożony akord w kierunku wznoszącym. Z kolei refren kształtują ascetyczne motywy oraz motorycznie powtarzane dźwięki. Muzycznym wyrafinowaniem fascynuje początkowo w pełni instrumentalny fragment, pełen iście jazzujących płaszczyzn klawiszy. Nagle zostają one niespodziewanie przerwane, a na pierwszy plan wysuwa się relikt refrenu w postaci dynamicznej wokalizy. W zwieńczeniu wielokrotnie słychać wers: „podpalimy wasze sny”, rozbłyskujący w anturażu mrocznych, wygenerowanych elektronicznie dźwięków. Epilogiem albumu Nieustanne tango jest Poranna wiadomość, czyli na wskroś filmowa pocztówka dźwiękowa, znak czasów, dokumentujący emocje dwojga ludzi podczas ogłoszenia stanu wojennego w 1981 roku. Już początkowe odliczanie (naprzemiennie po polsku oraz po angielsku) od trzynastu do zera ściśle koresponduje z tą mroczną dla historii Polski datą trzynastego grudnia. Trudno nazywać ów utwór instrumentalnym, bo słychać tam ludzkie głosy, faktem jest jednak, że żaden z nich nie śpiewa. Pierwszy niewątpliwie należy do Grzegorza Ciechowskiego, natomiast kto dokładnie stoi za drugim, w pełni kobiecym – nie wiadomo. Tekst stanowi przesiąkniętą strachem rozmowę dwojga zakochanych, na których ogłoszona grudniowym rankiem informacja spadła jak grom z jasnego nieba. Pragną oni uciec gdziekolwiek i zostawić hen za sobą pełną niebezpieczeństw rzeczywistość. W zobrazowaniu tej sugestywnej rozmowy pomaga oprawa muzyczna, przesiąknięta mrokiem i wszechobecnym dramatyzmem. Zamglonym szeptom obojga bohaterów towarzyszy przede wszystkim melancholijna melodia gitary, uzupełniana malowniczymi motywami klawiszy. Akompaniuje im słyszalna nieco ciszej partia basu, oszczędna w środkach i niezwykle piękna. Zasygnalizowanym wyżej warstwom wtóruje wysublimowany rytm perkusji. Naturalnym nośnikiem ekspresji w ramach dialogów są pauzy, nie brakuje ich także tutaj. Funkcjonują na zasadzie ostrych zgrzytów, które dla mnie symbolizują wiele mówiące, aczkolwiek niewypowiedziane krzyki, być może odgrywające rolę zwięzłych, emocjonalnych skowytów. Brzmieniowa aura całości jest jednak spokojna, a ogrom emocji tonie często w spazmatycznych oddechach obojga bohaterów. Apogeum dramatyzmu każdorazowo dostrzegam mniej więcej w 3’22’’ nagrania, gdy pojawia się ostry, gitarowy, rozległy skok pomiędzy dwoma dźwiękami. Jest to tzw. nona, której szorstkie brzmienie jeszcze mocniej podkreśla tajemniczy nastrój tego misternie utkanego utworu. Ostatni wyraz, czyli zmysłowo wyszeptane słowo „ciepło” oplata mroczny dźwięk klawiszy, który powoli domyka nie tylko tę kompozycję, lecz także cały, utrwalony na pełnometrażowym albumie zapis dziewięciopiosenkowego arcydzieła spod biało-czarnej flagi.
Czy płytę Nieustanne tango zespołu Republika uważam za album koncepcyjny? W pewnym sensie tak, bowiem dziewięć lśniących niepowtarzalnym blaskiem kompozycji następuje płynnie po sobie, a każdą z nich wieńczy albo powtarzanie pojedynczego słowa, albo całej frazy. To wydawnictwo nadzwyczaj indywidualne, gdzie pod względem literackim erotyka kunsztownie zazębia się z polityką. Jeśli zaś chodzi o warstwę muzyczną, można tu mówić o połączeniu motorycznej powtarzalności w obrębie dźwięków, motywów, czy fraz z nowatorskimi patentami, takimi jak oryginalność w zakresie rytmu, a także spektakularne skoki w ramach melodii wokalnych, których dodatkowym wyznacznikiem jest również śpiewność. Lata mijają, a mnie wciąż trudno znaleźć w historii polskiego rocka płytę tak dojrzałą, tak emocjonalną i tak wytworną, jak nobliwie teatralne Nieustanne tango Republiki.