Doznanie nieustającego żaru młodzieńczych zauroczeń
Płyta, o której dziś napiszę, kilka dni temu skończyła piętnaście lat. To spektakularny debiut poznańskiego zespołu Muchy, zatytułowany Terroromans. Uważam niniejszy album za ścieżkę dźwiękową mojego dorastania, choć poznałam go dopiero trzy lata od oficjalnej premiery.
Kiedy Terroromans ujrzał światło dzienne, stał się rychło niezwykle istotny dla osób skupionych wokół jednego z legendarnych warszawskich lokali – nieistniejącej już niestety Jadłodajni Filozoficznej. Do mnie opisywana płyta dotarła jednak nieco później za sprawą audycji Offensywa, prowadzonej przez Piotra Stelmacha w Programie Trzecim Polskiego Radia. Skoro Terroromans obchodzi obecnie piętnastolecie, a zespół Muchy koncertuje w tym roku, celebrując swą pełnoletniość, skorzystam z tego uroczystego nastroju i opiszę najbliższe mi piosenki z debiutanckiego wydawnictwa poznańskiej formacji. Album otwiera kompozycja Wyścigi i moim zdaniem trudno trafniej wyrazić miłosne rozczarowanie niźli frazą: „pod światło widać jak bardzo się różnimy”. Znakomicie został tu również przedstawiony świat, który otacza dwoje bohaterów utworu. W pierwszej zwrotce on i ona próbują zasmakować miłości w domu kultury, gdzie (jak głoszą słowa) „starzy ludzie uczą się tańczyć”. W drugiej zwrotce z kolei spotykamy parę na wyścigach, na których „małe dzieci kibicują psom”. Uważam ponadto, że zwięzłe, jakże chwytliwe wersy: „nigdzie się nie spieszę, nie mam żalu do nikogo” powinny na stałe wpisać się do kanonu młodzieżowych powiedzonek. Masywne, trzydźwiękowe motywy klawiszy rychło ustępują miejsca celowo poszarpanej melodii gitary, która kształtuje wiodący riff. Wokalna surowość, wręcz lekka nosowość zdobi na przykład fragment: „podręczniki do sztuczek o życiu”. Prostota oraz wytworność cechuje natomiast dyskretny drugi głos na słowach: „jestem po swojej stronie”. Najważniejszy dzień to utwór, który niegdyś startował w plebiscycie zagrzewającym piłkarzy do walki. Niestety wówczas przeszedł bez echa, ale wśród entuzjastów płyty Terroromans jest bardzo ceniony. Zachwyca mnie jego uniwersalny przekaz, ponieważ obecną w tekście strategię gry można odnieść nie tylko do sportu sensu stricto, lecz także do życia. Za sprawą ekspresyjnie wykrzyczanych pytajników wokalnych w refrenie możemy faktycznie poczuć, że wielkimi krokami zbliża się najważniejszy dzień i nieistotne, czy będzie nim mecz, czy nowy zawodowy etap życia, czy niezapomniana chwila u boku bliskiej osoby. W zwrotkach wokal Michała Wiraszki momentami brzmi jakby z oddali, a fanfarowe motywy klawiszy fascynują podniosłością. W refrenie nasilają się natomiast syntetyczne warkoty, które wzorcowo podgrzewają uroczystą atmosferę. Cała kompozycja obfituje też w kaskady ostrych akordów gitary, a słowa tytułowe często zdobią urokliwe wielogłosy. Piosenka Galanteria przede wszystkim pełna jest zgrabnych rymów do słowa tytułowego. Co ciekawe, większość z nich przypieczętowuje dźwięczna wokaliza, którą literalnie można zapisać: „fanananaj”. Jako tropicielka symfonicznych elementów w muzyce popularnej, łowię z zapałem kunsztowne dźwięki skrzypiec, które ubarwiają refren. Niezwykle zmysłowo brzmi również zupełnie nowa myśl muzyczna, w której wokalista namiętnie śpiewa o słowach słodkich jak delicje oraz o biszkoptowym sercu owiniętym ciasno folią. Utwór domyka zwięzła wokaliza zwieńczona emocjonalnym przydechem. Tekst najbliższego mi utworu na Terroromansie, czyli singlowego Miasta doznań, stanowi poetycki opis zaczynu miłosnej relacji, której żarliwa eksplozja ma miejsce w refrenie: „pokażę ci, jak się spada z dachu, nauczę cię, jak się spada z dachu”. Swą mantryczną powtarzalnością urzeka mnie z kolei wers: „wyglądasz tak nierozsądnie, to nieistotne”. W opisywanym odcinku, na tle gitarowo-klawiszowych pejzaży rozkwita kobiecy głos, przeprowadzający rozmowę telefoniczną. Pomimo jednak wielokrotnego wysłuchania tej piosenki, nie potrafię zidentyfikować owych słów, ponieważ giną one w gąszczu pozostałych instrumentów. Do intrygujących walorów muzycznych Miasta doznań warto z pewnością zaliczyć ostry, ale jednocześnie obezwładniający melodyjnością riff. Budujące go pięciodźwiękowe motywy klawiszy, których zwieńczenia naprzemiennie wznoszą się i opadają, przywodzą mi na myśl podobnie ukształtowaną, wspaniałą introdukcję piosenki In flagranti zespołu Papa Dance. Do wspomnianych przed momentem dźwięków klawiszy rychło dołącza sekcja rytmiczna i szczególnie polecam wsłuchać się w melodyjne postukiwania perkusji, które rozbrzmiewają chwilę przed nadejściem partii wokalnej. Na samym końcu utworu Wiraszko ze smutkiem konstatuje interesowność mieszkańców Poznania, czyli tytułowego miasta doznań: „i poznasz je po tych, co wciąż tylko mało i mało”, a swego rodzaju muzyczny stempel stanowi zwięzły, subtelny dźwięk gitary, który pojawia się w momencie, gdy utwór definitywnie dobiega końca. W kontekście Miasta doznań dopowiem jeszcze, że podobno nie jestem jedyną osobą, która przez długi czas ostatnie słowa wersu: „centrum świeci na żółto” identyfikowała słuchowo jako „na żyłce”.
Kompozycja Zapach wrzątku to moim zdaniem również jeden z najjaśniejszych punktów na recenzowanym albumie. Ową zmysłowość w najczystszej postaci ilustrują tutaj dwie skontrastowane części. Pierwsza to ekspresyjne okrzyki wokalne, przedzielone spazmatycznymi oddechami. Michał Wiraszko śpiewa tutaj na całe gardło, a szeleszczące głoski brzmią odrobinę świszcząco. Druga część to z kolei mistrzostwo melodyjnej subtelności. Inicjują ją elektroniczne płaszczyzny, a po chwili wyłaniają się z niebytu gitarowe warstwy, na kanwie których rozgrywa się liryczny, balladowy refren. Intymny opis poznawania się dwojga zakochanych upiększa na samym końcu zautomatyzowane echo, powtarzające wers: „słowa na M”. Jeśli w którymś utworze zespołu Muchy dostrzegam jakieś inspiracje moją ukochaną rodzimą formacją, czyli Republiką, to szczególnie ma to miejsce w utworze Brudny śnieg. Nie brakuje tu bowiem iście Republikańskiej motoryki, słyszalnej choćby w mrocznych motywach basu. Pogodnym charakterem zachwyca przewijająca się przez całą kompozycję melodia gitary, a wokalista kunsztownym glissandem (prześlizgnięciem pomiędzy dźwiękami) ozdabia wyraz „odliczaj”, natomiast słowo „oddychaj” rozjaśnia urokliwym falsetem. Wraz z przebiegiem piosenki do głosu dochodzi drugi wokal, charakteryzujący się niskim tembrem i przyjemną dla ucha melorecytacją. Michał Wiraszko niezwykle poetycko wyśpiewał tu też eksplozję uczuć: „zakochuję się w tramwajach, zakochuję się na mieście”. Owym egzaltowanym słowom towarzyszą motorycznie powtarzane dźwięki gitary. Kolejny schyłek miłosnej relacji ujawnia się w piosence 21 dni. Uroczysta melodia zwrotek początkowo zbudowana jest z rozłożonego akordu, a następnie przeradza się w całą paletę śpiewnych motywów. Moją uwagę przykuwa falset wokalny na końcu zwrotki w wyrazie „nic”. Refren przesiąknięty jest dramatyzmem, słyszalnym na przykład w powtórzeniu w bliskim odstępie słowa „co”. Warstwę aranżacyjną wzbogacają ogniste współbrzmienia gitary oraz syntetyczne warkoty, które zaznaczają swą obecność w refrenie. Pogodny, wręcz taneczny charakter melodii sprawia, że widoczne w tekście rozczarowanie staje się mniej przytłaczające, chociaż właściwie – może to tylko pozory. W utworze Górny taras swym pięknem obezwładnia mnie wokalne echo, które powtarza kilka kluczowych słów refrenu. Diametralną zmianę słychać też nagle w perkusyjnych akcentach, a ich wzmożona dynamika jest moim zdaniem nietuzinkowym nośnikiem ekspresji. Tytułowy Terroromans cechuje żwawa zgrzytliwość syntezatorowych płaszczyzn, a radosna melodia zachwyca witalnością. Tutaj także została przedstawiona ulotna zwiewność miłosnej relacji, a intrygującym detalem wykonawczym jest samo zakończenie, w którym Michał Wiraszko kilka ostatnich słów refrenu wykonał a cappella, czyli bez towarzyszenia instrumentów. Epilog albumu to piosenka 111, której tekst obfituje w garść barwnych, młodzieńczych wspomnień. Ich żywiołowym przypieczętowaniem jest dynamiczny (wyłącznie instrumentalny) fragment, w którym na pierwszy plan wysuwają się szorstkie dźwięki gitary. Ostatnie muzyczne słowo należy jednak do klawiszy, swym powolnym wybrzmiewaniem niejako oddających zadumę warstwy literackiej całości.
Album Terroromans zespołu Muchy to płyta piękna w swej prostocie, obezwładniająca melodyjnością, pełna nieuchwytności miłosnych zauroczeń oraz rozczulającej, młodzieńczej naiwności emocjonalnych uniesień. Poznańska formacja wciąż nagrywa niezwykle ciekawe płyty, ale w mojej opinii ową niepowtarzalną szczerość i uczuciowy żar najtrafniej udało się Muchom uchwycić na swym ekscytującym debiucie z 2007 roku, czyli Terroromansie.