Płyty

Doznanie magii wokalnych wielogłosów

23 października 2020
Przyznam, że niezmiernie cenię sobie płyty, na których słychać aranżacyjny kunszt w połączeniu ze spontaniczną radością wspólnego muzykowania. Do takich albumów zdecydowanie można zaliczyć moje tegoroczne odkrycie – wydawnictwo Shanty Reggae Party nagrane przez zespół The Old Paroots.

Polemizowałabym, czy światy żeglarskich pieśni morza oraz muzyki reggae są aż tak odległe, gdyż obie te stylistyki łączy niebywała melodyjność, jak również przystępna powtarzalność, zachęcająca wszystkich do wspólnego śpiewania. Właśnie taka idea wzajemnego czerpania radości z muzyki narodziła się w głowie kapitana całej załogi The Old Paroots Jerzego Mercika. Ten wspaniały muzyk imał się już tylu projektów, że nie starczyłoby mi tekstu, aby je wymienić. Pominę więc tym razem chlubną przeszłość owego nietuzinkowego, gliwickiego artysty i skupię się na dźwiękach powstałych tu i teraz. Za aranżacyjną warstwę płyty Shanty Reggae Party oprócz wspomnianego wyżej kapitana załogi odpowiada prawdziwy człowiek-orkiestra – Marek Różycki.

Kunszt i prostota – to one sprawiają, że opisywanej płyty wysłuchałam w ostatnim czasie niezliczoną ilość razy. Już otwierający album utwór Santy Ana urzeka mnie melodyjnymi solówkami instrumentów dętych. Szczyptę folkowego orientalizmu zapewniają z kolei wokalne ozdobniki, a tytułowy szlagwort „Santy Ana” został na przestrzeni całej piosenki różnorodnie pokolorowany wielogłosowymi chórami. Kolejną kompozycją, w której powtarzalny refren ozdabiają wokalne współbrzmienia, czyniąc z niego wręcz wirtuozowski rytuał plemienny, jest Sacramento. Słychać tu również fanfarowe, ekspresyjne przerywniki instrumentów dętych blaszanych. Poza wokalem solisty, na pierwszy plan wysuwa się jasny i czysty kobiecy głos. Odpowiada za niego niezwykle utalentowana córka wokalisty – Katarzyna Mercik, którą słyszymy jeszcze wyraźniej w innej piosence. To mój absolutny faworyt na recenzowanym albumie, utwór zatytułowany Old Captain. Jeśli myślicie, że nie jest możliwe połączenie motorycznej pulsacji reggae z kompozycją utrzymaną w rytmie walca, koniecznie posłuchajcie tej piosenki. To niejedyny walor aranżacyjny, który przykuwa w niej moją uwagę, gdyż fascynują mnie także łagodne współbrzmienia instrumentów dętych, jak również ognista, iście hiszpańska solówka gitary akustycznej. Jestem ponadto pod ogromnym wrażeniem prawdy i melodyjności, charakteryzujących głos tej niezwykle uzdolnionej wokalistki. Wykonała ona dodatkowo zjawiskowej urody, celtyckie ozdobniki, niewiarygodnie upiększające ową rzewną i liryczną balladę o starym kapitanie.

Nie brakuje na niniejszej płycie polskich akcentów. Pochodzą one z dorobku legendarnego twórcy – Krzysztofa Klenczona. Trudno opisać słowami piękno różnic dynamicznych, charakteryzujących niezwykle twórczą interpretację kompozycji 10 w skali Beauforta. Rozpoczęcia każdej zwrotki wzruszają mnie melodyjną łagodnością, od połowy jednak przeradzającą się w rockową ekspresję, której apogeum następuje w żarliwych i bardzo emocjonalnych refrenach. Drugi wielki przebój Klenczona to Port, w którym znów aż roi się od kunsztownych, wokalnych wielogłosów. Swingujący klimat wprowadza tutaj sekcja dęta, a wokal brzmi niezwykle ciepło i emocjonalnie. Przyznam jednak, że nieco wyraziściej mogłyby zostać wykonane zbitki spółgłosek w takich złożeniach wyrazów jak: „jest poezja” czy „jest ten świat”. Jeśli chodzi o polskie akcenty, to pojawia się także piosenka dwujęzyczna, zatytułowana The 24th of February/The 29th of December/Bijatyka. Pewnie zaraz złapiecie się za głowę, skąd taki długi tytuł. Otóż, jest to burzliwa opowieść, dotycząca bitwy morskiej z 1660 roku, stoczonej pomiędzy okrętem brytyjskim a śródziemnomorskimi piratami. Pradawne źródła głosiły, że miała ona miejsce 24. lutego, natomiast coraz więcej dowodów wskazuje na to, iż odbyła się jednak 29. grudnia. Można zatem powiedzieć, że Jerzy Mercik uporządkował źródłową nieścisłość, śpiewając w pierwszym wersie utworu prawidłową, grudniową datę bitwy. Muzycznie, wokalista ekspresyjnie prowadzi burzliwą narrację, eksponując tajemniczy, niski rejestr swojego głosu. W refrenie znów na uwagę zasługuje artyzm wokalnych współbrzmień, a także urokliwa chrypka solisty w słowie „dzień”. Nie byłabym jednakże sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na pewien fascynujący detal. Pierwsza fraza refrenu po czwartej zwrotce w partii chórków jest lekko przesunięta względem partii solisty i tak by się chciało, żeby te wielogłosy przenikały się aż do końca utworu, jednakże owo muzyczne zaskoczenie odchodzi w niebyt dość szybko. Już w drugiej frazie bowiem wszystko wraca do stałego schematu, w którym solista wraz z chórkiem śpiewają swe melodie równocześnie. Trudno także przejść obojętnie obok wirtuozowskiej i zgrzytliwej solówki puzonu, wprowadzającej do niniejszego utworu element rubaszności.

Nie sposób w kontekście albumu Shanty Reggae Party pominąć wkładu człowieka renesansu – Darka Duszy. W piosence Leaving of Liverpool zaśpiewał on swym mrocznym, emocjonalnym i urokliwym barytonem. Z kolei w kompozycji Rolling Down to Old Maui, utrzymanej w korzennym, punkowym duchu, pierwszorzędnie zagrał na gitarze. Owe ostre, zgrzytliwe, gitarowe dźwięki urzekają mnie swą niewiarygodną, rockową szlachetnością, powodując muzyczne przeniesienie w czasie. Z łezką w oku powracam bowiem wspomnieniami do bezkompromisowej twórczości zespołu Śmierć Kliniczna, w którym tak znakomicie uzupełniały się silne, artystyczne osobowości Mercika i Duszy.

Oprócz dziesięciu zasadniczych kompozycji, opisywana płyta została zaopatrzona w osiem dodatkowych utworów. Większość z nich stanowią tzw. dubowe wersje zasadniczych kompozycji i mimo że z reguły jestem przeciwniczką wszelkiego rodzaju bonusów, te wykonania przykuły moją uwagę. Wyeksponowane zostały w nich muzyczne detale, takie jak urywki poszczególnych partii instrumentalnych, uprzednio skryte w gąszczu całej palety dźwiękowych barw. Moim absolutnym faworytem z drugiej części albumu jest miniaturka Rowing to The Zion, zaśpiewana przez kolejnego znamienitego muzyka o wielu wcieleniach – Jacka Szafira. Jest on szerzej znany jako Jack Sapphire, a w niniejszym utworze, powstałym w dużej mierze na akordowej kanwie refrenu kompozycji Sacramento, głos owego wokalisty brzmi dźwięcznie i bardzo emocjonalnie. Mimo że jest to krótki utwór, nie brakuje w nim również bogatej harmonii wokalnych wielogłosów.

Myślę, że w mojej recenzji płyty Shanty Reggae Party zespołu The Old Paroots odmieniłam przez wszystkie przypadki wyrażenie „wokalne wielogłosy”. Ostatnimi czasy odczuwam po prostu w muzyce ich deficyt, a moim zdaniem właśnie na tym albumie rozświetliły swą magią niemal każdy utwór. Zostały one ponadto wykonane niezwykle precyzyjnie i bez zbędnych udziwnień. Cóż, po prostu popłyńmy wspólnie w ten hipnotyzujący, dźwiękowy rejs, w którym szanty i reggae sklejają się w jedną całość. Wzruszenia, emocje i energia wspólnego muzykowania gwarantowane, wszakże jesteśmy w dobrych rękach kapitana Jerzego Mercika!

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.