Płyty

Doznanie kultowych, zimnofalowych i niezwykle życiowych piosenek

5 października 2024
W nostalgicznym czasie jesiennej zadumy uwielbiam powracać do znakomitej płyty zimnofalowego zespołu Made in Poland, zatytułowanej Kult. Ujrzała ona światło dzienne w 2018 roku i zawiera piosenki, skomponowane przez zespół w latach osiemdziesiątych. Nie doczekały się one jednak wówczas wersji studyjnych, dlatego prawie 40 lat później zostały powtórnie nagrane z udziałem nowych, absolutnie wyjątkowych muzyków.

Być może zapytacie, skąd kultowość w tytule recenzowanego wydawnictwa? Otóż mamy tu do czynienia ze swego rodzaju żartem muzycznym. Rok wcześniej bowiem zespół Kult nagrał koncertowy album, zatytułowany Made in Poland, w związku z czym mistrzowie rodzimej zimnej fali przewrotnie nazwali swoje wydawnictwo zwięźle, aczkolwiek wymownie – Kult. Nie umniejszając szlachetności i charakteru kolektywowi Kazika Staszewskiego, preferencyjnie zdecydowanie bliżej mi do albumu zespołu Made in Poland. Warto zauważyć, iż oprócz filarów rzeczonej formacji – perkusisty – Artura Hajdasza oraz basisty – Piotra Pawłowskiego, którego uważam za prawdziwego erudytę, wyczarowującego ze swego instrumentu niepowtarzalne, pełne galanterii brzmienie, słychać tu piękne, gitarowe (a w jednym utworze również wokalne) dźwięki Michała Miegonia, klarowne, chwytające za serce partie wokalne Rafała Jurewicza, a także świetliste płaszczyzny gitary Michała Młyńca. Recenzowane wydawnictwo można podzielić na dwie części – zasadniczą, czyli zaśpiewaną wyłącznie w języku polskim, jak również bonusową – obcojęzyczną.

Płytę Kult rozpoczyna podniosły, przesiąknięty mrokiem utwór, zatytułowany Ku świetlanej. Stały puls perkusji jedynie na początkach fraz zagęszcza się, racząc zawsze czterema błyskotliwymi wystrzałami. Zanim nadejdzie wokal, słychać ostre, zgrzytliwe dźwięki, zagrane na melodice, z czasem natomiast melodyczne stery przejmuje gitara. Instrumentalne motywy często kształtują pełne niepokoju oraz mroku półtony, czyli najmniejsze odległości pomiędzy dźwiękami. Gardłowy, charyzmatyczny głos Rafała Jurewicza początkowo z wściekłością i narastającą irytacją zadaje pytanie w próżnię: „masa, masa, gdzie są ludzie”. Nierzadko wokalista pozwala sobie na ironiczne zabarwienie kluczowych fraz, m.in. tytułowej: „razem, razem, razem, ku świetlanej”, przez co większość głosek ulega celowemu spłaszczeniu. Śpiewane przez niego dźwięki albo bazują na dystyngowanych powtórzeniach, albo układają się w wymowne półtony. Nie brakuje też kunsztownych ornamentów, na przykład w wyrazie „pamiętają”, z kolei drapieżne glissando (płynne prześlizgnięcie pomiędzy dźwiękami) zdobi powtórzenie słowa „świetlanej”. Wtórujące wokalowi gitarowe motywy upiększają go orientalnymi, półtonowymi melodiami, niejednokrotnie też efektownie porzucając ścisłe ramy wyjściowej tonacji. Utwór domyka zadziorny przester, podkreślający wszechobecny nastrój grozy. Aż dziw bierze, że tekst piosenki Pod płaszczykiem prawa ani trochę przez lata nie stracił na aktualności. Dla przykładu zacytuję początkowe frazy: „pod płaszczykiem prawa istnieje olbrzymi ocean bezprawia”. Melodię wokalną ponownie nabudowują półtony oraz uporczywie repetowane dźwięki, ale mnie wyjątkowo zaintrygował tercjowy skok, okalający powtórzenie wyrazu „litości”. Rafał Jurewicz zrezygnował ze słyszalnej we wcześniejszej kompozycji buntowniczej zgryźliwości, zastępując ją goryczą, a może nawet bezradnością. Roi się tu od olśniewających detali wykonawczych, takich jak gitarowe solo, upstrzone przenikliwością niskich rejestrów, czasem zaszemrze chropowata melodica, a gdy w ostatniej zwrotce klamrowo zostają zaintonowane początkowe słowa, motywy gitary ulegają gwałtownemu zagęszczeniu, fascynując żarliwym rozedrganiem. Manifest przeciwko absurdalnym pomysłom wysoko postawionych ludzi, przez które mnóstwo rzeczy wymyka się spod kontroli, obrazuje utwór Oto wasz program. Linia melodyczna, ubrana w szatę powtarzanych, wykonanych gardłowo dźwięków, urzeka symetrią zwięzłych motywów. Zainicjowanym bezokolicznikami fragmentom odpowiada wciąż ta sama, repetowana niczym ponura mantra tytułowa fraza. O ile we wspomnianych, początkowych odcinkach, dostojna uporczywość kontrastuje z tercjowymi odległościami, o tyle robotyczna odpowiedź to już wyłącznie pięciodźwiękowa salwa jednej, statycznie ponawianej nuty. Akompaniament instrumentalny spowija zamglony pogłos, a z tubalnością basu współgrają hałaśliwe, perkusyjne terkoty. Jako ciekawostkę dodam, że zaanonsowany utwór w zeszłym roku zyskał drugie życie za sprawą z lekka industrialnej, ale przede wszystkim zapalczywie emocjonalnej wersji zespołu Dance Like Dynamite. Nie jest to jednak cover sensu stricto, gdyż czynny udział brał w nim Piotr Pawłowski – zaanonsowany już w niniejszym tekście basista obu formacji. Nigdy za wiele przesiąkniętych ognistym buntem zażaleń do otaczającej nas rzeczywistości, bowiem można tak nazwać również kolejną piosenkę na recenzowanej płycie, zatytułowaną Papier z pieczątką. Tutaj jako wokalista wystąpił Michał Miegoń, a szorstkość jego tembru wzmacnia niepodrabialne artykułowanie głoski „r”. Jej nagromadzenie oplata m.in. frazę: „garnitur i krawat to symbol kultury”. Z tekstu bije frustracja, a wykonawca niemal wyłącznie recytuje, wręcz balansuje na granicy krzyku – bezsilnego, do utraty tchu. Wokalne spiętrzenie uczuć rozbrzmiewa przy wtórze choćby połamanego rytmicznie, szaleńczego riffu basu. Relikt melodii łagodnie, aczkolwiek dobitnie rozkwita w refrenie, gdy melodica gra śpiewny, opadający motyw, najpierw oparty na uroczystej kwincie, a następnie przyciemniony melancholijnym półtonem. Najmocniej oddziałuje na moje emocje jednak drugi refren, gdy przy wtórze owego lirycznego fragmentu, Michał Miegoń śpiewa ascetyczną, niepozbawioną półtonowego mroku kontrmelodię. Dzięki niej nadzwyczajną wagę ma gorzka prawda: „bo człowiek dobry to człowiek martwy”. Ostatni wyraz tej przytłaczającej frazy dodatkowo ozdobił przestrzennym, zapadającym w pamięć ornamentem.

Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, ile wokalnych kolorów drzemie w głosie Rafała Jurewicza. Jeśli chodzi o piosenkę Zabić świat, pierwszorzędnie odzwierciedlił jej indywidualny wyróżnik – przygnębienie. Ów stan emocjonalny oddaje także oprawa muzyczna, przepełniona półtonami, jak również diabolicznymi trytonami. Barwne interludia, czyli przerywniki instrumentalne, zostały zagrane na melodice, choć z czasem ich bardziej kostropatą odsłonę prezentuje gitara. Szczególnie zachwyca mnie rozległy, oktawowy skok pomiędzy trzecim a czwartym dźwiękiem tej ujmującej melodii, gdyż witalnie rozjaśnia dekadencką aurę wszystkich pozostałych motywów. Moja ulubiona kompozycja na płycie Kult jest nie tylko jednym z najbliższych mi polskich utworów, lecz także stanowi dla mnie brzmieniową wizytówkę estetyki zimnej fali. Nosi zwięzły, wielowymiarowy tytuł – Pompatycznie. Niemal połowę czasu trwania całości stanowi mieniący się wszystkimi kolorami, instrumentalny wstęp, z miejsca można więc przypiąć opisywanej piosence łatkę antyprzeboju. Nie zmienia to jednak faktu, że kryje w sobie mnóstwo muzycznych walorów. Aranżacyjną wykwintnością imponuje emocjonalne narastanie, słyszalne podczas stopniowego dołączania nowych, dźwiękowych warstw. Liryczny początek jest m.in. zasługą świetlistych, dzwoneczkowych motywów basu. Po chwili wtóruje im stały puls perkusji, miarowe uderzenia każdorazowo wieńczy czterodźwiękowa kanonada szybkich, terkoczących postukiwań. Kolejne pejzaże należą do wielopłaszczyznowej gitary elektrycznej, wykonującej odrobinę chropowate, tęskne melodie, w których dominują śpiewne, niewielkie odległości pomiędzy dźwiękami. Partia wokalna Rafała Jurewicza oczarowuje nośnością, spowodowaną niewielkimi skokami. Jaskrawe tercje dają o sobie znać choćby pomiędzy pierwszą a drugą sylabą dwóch początkowych słów: „pompatycznie” oraz „patetycznie”. Za intrygujący środek ekspresji uważam tu transakcentacje, gdy końcowe sylaby wyrazów „dostojności”, a także „osłabiona” wysuwają się na pierwszy plan. Zwięzły tekst ze smutkiem piętnuje niegasnące skumulowanie kłamstwa i obłudy, a spersonifikowana prawda: „goi rany po klęsce tak niedawnej”. Incydentalnie akompaniament instrumentalny wzmacnia melodica, częstując nas powolnymi, przenikliwymi skowytami. Majestatyczne, gitarowe melodie spinają utwór wyrazistą klamrą, a ostatni akord wybrzmiewa niespiesznie, otulając subtelną miękkością. Uniwersalnym domknięciem albumu jest wzniosła pieśń – Ziemia bez śpiewu. Liryczne, gitarowe rozpoczęcie, wzmocnione elektronicznymi, wręcz maszynowymi stukotami, wprowadza niesłyszany dotychczas arsenał brzmieniowy, jednak chwilę później, gdy po gwałtownej i krótkiej, funkcjonującej na zasadzie wstrzymania oddechu pauzie, do głosu dochodzą wszystkie instrumenty, powraca znajomy, ascetyczny i przystępny styl. Z tekstu sączy się widmo nicości, któremu sprzyja inkrustowana wszędobylskimi półtonami linia melodyczna. Z czasem gitara antycypuje to, co za moment przyniesie melodia wokalna, ale cóż za niespodzianka, pomimo precyzyjnie dublujących się partii, intonowanych przez gitarzystę wespół z wokalistą, Rafał Jurewicz rezygnuje z ekwilibrystycznego skoku o septymę małą pomiędzy trzecim a czwartym dźwiękiem tytułowych słów. Co ciekawe, niezwykle wyraziście powtarza go gitara. Mimowolnie dośpiewuję więc sobie w myślach tę spektakularną odległość, doceniając tak niespotykany, wykonawczy detal.

Druga część recenzowanej płyty to głównie anglojęzyczne wersje opisanych powyżej piosenek, zaśpiewane i przetłumaczone niezwykle kompetentnie. Z kolei ekspresję i swoisty rozmach utworu Papier z pieczątką celnie dopełnia zastosowanie języka niemieckiego. Miło posłuchać przesiąkniętych mrokiem, a także na wskroś słowiańską melancholią linii melodycznych w nowym, językowym anturażu. Jeszcze silniej dostrzegam wówczas ich światowy potencjał.

Album Kult zespołu Made in Poland stanowi dla mnie jedno z najciekawszych, osadzonych w nurcie zimnej fali wydawnictw na rodzimym rynku. Studyjne wcielenia utworów sprzed lat pozwoliły mi odkryć wcześniej niewyeksponowane szczegóły, przy jednoczesnym zachowaniu epokowego brzmienia. Oszczędne w środkach, niezwykle śpiewne, często oparte na półtonach, wokalno-instrumentalne melodie, znakomicie współgrają z tekstami, pełnymi egzystencjalnych rozterek oraz buntu przeciwko zastanej rzeczywistości. To w mojej opinii jedna z takich płyt, która poza dźwiękowymi walorami zachwyca mądrością przekazu. Dobrze jest wszak mieć nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone i wciąż podejmować trudną, często nierówną i przytłaczającą, ale przecież potrzebną walkę o godną przyszłość. Być może więc płyta Kult okaże się dla Was dobrą ścieżką dźwiękową, swego rodzaju iskrą zapalną w codziennych, życiowych wyzwaniach.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.