Utwory

Doznanie krakowskiej elegancji

26 lipca 2024
Niezwykle sobie cenię twórczość znakomitego krakowskiego artysty – Grzegorza Turnaua. Jego piosenki towarzyszą mi od wielu lat i aż sama się dziwię, że tak mało napisałam o tym wykonawcy dotychczas na moim blogu. Stali czytelnicy być może pamiętają, kiedy przed czterema laty analizowałam skomponowaną przez niego do wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego piosenkę Liryka, liryka. Teraz natomiast przyszedł czas na subiektywny wybór pięciu najbliższych mi utworów Grzegorza Turnaua.

Zaanonsowany muzyk fascynuje mnie zarówno ciekawą barwą głosu, jak i nietuzinkowymi patentami fortepianowymi. Jego podniosłe partie wokalne cechuje balladowa śpiewność, ale też harmoniczne wyrafinowanie w połączeniu z niebanalnymi odległościami pomiędzy dźwiękami, każdorazowo wykonanymi niezwykle precyzyjnie. Ponadto owe piosenki posiadają mądre teksty, często stanowiące wiersze znanych polskich poetów, choć można znaleźć również utwory, do których słowa napisał sam wokalista. Pierwszy przystanek w mojej subiektywnej (nomen omen) wędrówce to kompozycja Znów wędrujemy, pochodząca z debiutanckiego albumu Grzegorza Turnaua, zatytułowanego Naprawdę nie dzieje się nic. Rzeczona ballada jest przepięknym umuzycznieniem nastrojowego wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Już sama jego treść brzmi jak niebiańska melodia, zwłaszcza oddziałują na mnie rozległe opisy natury: „malachitowa łąka morza”, „perłowe fontanny”, czy „winogrona gwiazd”. Stałym elementem akompaniamentu instrumentalnego są malownicze akordy fortepianu. Podczas introdukcji towarzyszy im przestrzenny, smyczkowy ornament, najprawdopodobniej należący do wiolonczeli. W pierwszej zwrotce rzeczony instrument prowadzi intrygującą, niepozbawioną statyczności kontrmelodię względem wiodącego wokalu. Wraz z przebiegiem utworu smyczkowe pejzaże gęstnieją, swymi pełnymi gracji, powoli wybrzmiewającymi motywami oplatając słyszalną na froncie linię melodyczną. Odznacza się ona uczuciowym liryzmem, a kantylenowe, niewielkie odległości pomiędzy dźwiękami kontrastują z dostojnymi, nieco bardziej rozległymi skokami. Choćby uroczyste kwarty okalają wyrazy „płynność” i „wargach”. Łagodnemu, rozmarzonemu głosowi Grzegorza Turnaua gdzieniegdzie wtórują klarowne, zwięzłe motywy gitary akustycznej, szczególnie na końcu utworu kreujące mistyczną aurę brzmieniową wespół z fortepianem.

Moją najukochańszą kompozycją Grzegorza Turnaua jest To tu, to tam, utwór tytułowy z płyty wydanej w 1995 roku. Pozwolę sobie uhonorować ją więc najdłuższym akapitem. Wpierw swe uroki roztacza przed nami fortepian, któremu towarzyszą skrzypce pizzicato (wówczas instrumentalista nie używa smyczka, szarpiąc struny palcami). Rychło do tych dźwięków dołącza obój, śpiewnie i klarownie antycypując melodię wokalną. Grzegorz Turnau wykonuje swą partię intymnie, a moją uwagę przykuwają różne odsłony melodyczne tytułowego szlagwortu. Wspomniane słowa najczęściej oplatają dwa opadające motywy, zbudowane z mrocznej sekundy, a następnie jaskrawej tercji. Warto podkreślić bezcenną prawdę, bijącą z tekstu autorstwa Michała Zabłockiego, w którym mowa o tym, że często na świecie równocześnie rozgrywają się skrajne emocje, od radosnych wydarzeń, aż do burzliwych, wręcz dramatycznych: „ktoś umiera, to znów rodzi się ktoś”, „ktoś się bawi i gra”, „komuś szyję ktoś nawleka na sznur”. W pierwszej zwrotce instrumenty grają dyskretnie, głównie słychać fortepian, gdzieniegdzie barwnym kontrapunktem częstuje nas obój. Równolegle ze słowem „brzeg” do akcji wkracza wyrazisty puls perkusji, słyszalny już do końca piosenki. Mimo hałaśliwych, perkusyjnych uderzeń, instrumenty nie tracą subtelności, przez moment słychać skrzypce, wykonujące tremolo, czyli dźwięki pełne łkającego rozedrgania, to znów gitara akustyczna intonuje kilka metalicznych motywów. Wokalista olśniewa m.in. delikatnym ornamentem w wyrazie „prosto”. Następnie słychać instrumentalny przerywnik; skrzypce pizzicato oczarowują melodyjnością na tle uporczywych, fortepianowych stukotów, jak również błyskotliwych szmerów tamburynu. Kolejną zwrotkę wyróżnia ekspresyjny puls sekcji rytmicznej, uwydatniony dzięki nasyconym, z lekka poszarpanym, mrocznym dźwiękom basu. Ponadto w trzecim wystąpieniu tytułowych słów melodia dostojnie i witalnie wznosi się. Kulminację utworu stanowi hałaśliwe solo saksofonu, finezyjnie oraz uroczyście powtarzające dobrze znaną, wiodącą linię melodyczną. Jeszcze tylko na kilka fraz powraca wokalista, a całość wieńczą fortepianowo-skrzypcowo-obojowe dźwięki, spinające utwór urokliwą klamrą. Ostatnie motywy urywają się jednak nagle, pozostawiając mnie w poczuciu zawieszenia, jakby coś jeszcze należało odkryć w tej tajemniczej przestrzeni, niezagospodarowanej ani dźwiękowo, ani werbalnie.

Natchniony wiersz Leopolda Staffa, zatytułowany Więc można kochać, doczekał się wspaniałej oprawy muzycznej, zamieszczonej przez Grzegorza Turnaua na albumie Tutaj jestem z 1997 roku. Mamy ponownie do czynienia z tęskną balladą, jednak tym razem zainicjowaną aksamitnymi dźwiękami gitary absolutnego mistrza w swym fachu – Jacka Królika. Przyciemnione kaskadami perkusyjnych szmerów, zapowiadają główną melodię, którą za chwilę, ze znaną sobie galanterią, przejmie Grzegorz Turnau. Rzeczona linia melodyczna ma w sobie bezdenny smutek i dostojność, słyszalne w udramatyzowanym półtonie, czyli najmniejszej odległości pomiędzy dźwiękami, otwierającym tytułową, uniwersalną złotą myśl. Tekst mówi o miłosnym zauroczeniu, które może nadejść niespodziewanie, często tonąc bezpowrotnie w lawinie wspomnień i domysłów. Melodię wielokrotnie kształtują salwy powtarzanych dźwięków, choć nie są jej również obce spektakularne skoki. Jeden z nich, obejmujący odległość oktawy, rozbłyskuje w refrenie, oplatając pierwszą i drugą sylabę wyrazu „żywotem”. Tęskne interludia instrumentalne przestrzennym echem repetują melodię wokalną, szczególnie zachwyca samo zakończenie, gdy prym wiodą zamglone dźwięki skrzypiec w wysokim rejestrze, wsparte odrobinę chrapliwymi pejzażami saksofonu.

Radosne zawołanie Wiwat słodka miłość użyczyło tytułu pięknej piosence z wydanego pod koniec ubiegłego stulecia albumu Ultima. Tym razem obcujemy z wierszem amerykańskiego poety – Edwarda Estlina Cummingsa w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka. Żywiołowy rytm wyznaczają frywolne dźwięki fortepianu oraz błyskotliwe uderzenia perkusji. Zwieńczenia instrumentalnych fraz zdobią natomiast raptownie zgłaśniane akordy smyczków. Pomimo wszechobecnej ożywczości, melodia wokalna przesiąknięta jest mrokiem niskich rejestrów, a tytułowy okrzyk ujmuje nobliwością powtarzanych dźwięków, nierzadko też wyraz „miłość” upiększa zwiewny ornament, osobliwie podwajający samogłoskę „o”. Wraz z nadejściem nowej myśli muzycznej, podniosły sznyt wyróżnia opadający motyw na słowach „ty i ja”. Podczas ostatniego powtórzenia owej części wspomniane wyrazy Grzegorz Turnau wykonał mocniej, w wyższym rejestrze, czyli tak zwaną oktawę wyżej. Ponadto spektakularny, oktawowy skok spowija wyraz „odmian”. Najbliższym mi momentem utworu jest wzruszający do łez, liryczny odcinek, zainicjowany rzewną melodią oboju. Po chwili rozkwita ona w partii wokalnej od wersu: „kochankowie odchodzą, przychodzą”. Uroczysty charakter utworu czasami zdmuchują zwiewne pogwizdywania wokalisty, słyszalne naprzemiennie z tytułowymi wyrazami.

Moją piosenkową listę zaczęłam motywem wędrowania i zakończę ją pokrewnym wątkiem, a mianowicie żeglugą w nieznane. Szukaj przygody to dla mnie najważniejszy utwór Grzegorza Turnaua, wydany w XXI wieku. Zasilił on płytę z 2002 roku, zatytułowaną Nawet. Tekst piosenki napisał Jarosław Kilian, bazując na motywach Leśmianowskiej poezji. Recenzowane dzieło nosi wyraźne znamiona szanty. Pełne mantrycznego bezkresu, gitarowe akordy, stanowiące muzyczną oś pierwszej części utworu, przepływają równomiernie, a początkowo dopełniają je odgłosy szumu morskich fal. Nie brakuje też łagodnych, perliście wysokich rejestrów fortepianu. Dodatkowo incydentalnie wtórują im motywy akordeonu, szorstkie i świdrująco przenikliwe. Niezwykle porusza mnie słyszalna już na początku, życiodajna fraza: „płyń, póki jeszcze krew śpiewa we skroniach”. Owa niekwestionowana afirmacja podróży ma jednak dla mnie przede wszystkim walory stricte muzyczne. Stanowi bowiem niezbity dowód na plastyczność oraz techniczną sprawność wokalu Grzegorza Turnaua. Z chirurgiczną precyzją śpiewa on multum niewielkich odległości pomiędzy dźwiękami, by za moment dla kontrastu wzruszyć m.in. kwartowym skokiem, pełnym nasyconych, niskich rejestrów, obecnym na przykład w wyrazie „przeminie”. Od drugiej minuty piosenki następuje gwałtowna zmiana nastroju, gdyż prym wiodą iście rockowe, szorstkie płaszczyzny gitary elektrycznej. Po burzliwej solówce rzeczonego instrumentu, znów do głosu dochodzi sielankowa subtelność, jeszcze bardziej bajkowa i surrealistyczna niż wcześniej. Generuje ją jaskrawa, quasimusicalowa wokaliza Magdy Steczkowskiej, pełna finezyjnych melizmatów, czyli rozłożystych ozdobników, a także rozmarzonych glissand – płynnych prześlizgnięć pomiędzy dźwiękami. W zwieńczeniu utworu wiodącej melodii Turnaua towarzyszy drugi głos, wykreowany przez niego samego i wyższy od głównej linii melodycznej. Rzeczony kontrapunkt nabudowuje dostojność repetowanych dźwięków. Co ciekawe, recenzowana piosenka doczekała się późniejszej wersji, którą Grzegorz Turnau wykonał w ramach spektaklu Przygody Sindbada Żeglarza, wyreżyserowanego przez wspomnianego powyżej Jarosława Kiliana. Owo teatralne wcielenie Szukaj przygody posiada dłuższą introdukcję instrumentalną i brzmi subtelniej od studyjnego pierwowzoru, a partia gitary akustycznej odznacza się surową metalicznością.

Grzegorz Turnau to niezwykle oryginalny muzyk na rodzimej scenie. Jego wyrazista barwa głosu ma w sobie charakterystyczną dźwięczność, ale i oniryczną, poetycką łagodność. Nie należy też zapominać o wykonywanym przez niego akompaniamencie fortepianowym, rytmicznym, gęstym, jak również wirtuozowskim. Odnajduję w tych piosenkach krakowskość rodem z Piwnicy Pod Baranami, przepych symfonicznych instrumentacji, śpiewność przystępnych melodii oraz wykwintne połączenia akordowe. Choć większość mojej subiektywnej listy stanowią ballady, warto także pamiętać o ekspresyjnych, chwilami nawet rubasznych utworach w dorobku artysty. Zachęcam wszystkich do odkrywania słowno-muzycznego piękna, zawartego w tej teatralnej, melodyjnej, ze wszech miar wyrafinowanej twórczości.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.