Doznanie jazzowej zmysłowości
W historii mojego bloga niewiele było wpisów dotyczących muzyki jazzowej, ponieważ z reguły grają mi w duszy bardziej rockowe i popowe dźwięki. Nie mogłam jednak odmówić sobie przyjemności pójścia na koncert jednej z największych wokalistek, jeśli chodzi o polski jazz – Ewy Bem.
Recenzowane wydarzenie miało miejsce 2. lipca w Warszawie podczas festiwalu Jazz na Starówce, a muzykami akompaniującymi Ewie Bem byli członkowie Andrzej Jagodziński Quartet. Na fortepianie zagrał wspomniany Andrzej Jagodziński, na trąbce, a właściwie instrumencie pochodnym o nazwie flugelhorn, zagrał Robert Majewski, natomiast sekcję rytmiczną stanowili – kontrabasista Adam Cegielski oraz legendarny perkusista Czesław „Mały” Bartkowski. Całość rozpoczęła się przebojowo i z przytupem od pompatycznych dźwięków piosenki Moje serce to jest muzyk. Urzekła mnie w niej ogromna ekspresja wszystkich instrumentalistów oraz aksamitnie zmysłowy głos Ewy Bem, która z ogromną gracją bawiła się dźwiękami, niejednokrotnie finezyjnie zmieniając powszechnie znaną melodię utworu. Głos wokalistki nie przestaje zachwycać ekspresją, mrokiem niskich rejestrów oraz urokliwą, niezwykle charakterystyczną chrypką. Na recenzowanym recitalu zaskoczyła mnie aż tak duża liczba piosenek sensu stricto, spodziewałam się więcej rdzennie jazzowych kompozycji. Zdziwiło mnie też sporo coverów, wszakże tak znamienita wokalistka bez problemu mogłaby skompletować pełnometrażowy recital wyłącznie z autorskich piosenek, najczęściej napisanych przez innych twórców z myślą o niej. Tymczasem jednak można było usłyszeć na przykład Walc szczęście do słów Jonasza Kofty, wykonany niegdyś przez Łucję Prus. Wersja Ewy Bem zachwyciła przestrzennym liryzmem, choć w trudniejszych dykcyjnie fragmentach odrobinę zacierała się precyzja wykonawcza. Klasycyzująco, wręcz z Mozartowską elegancją zabrzmiała z kolei Niepewność, niegdyś malowniczo wyśpiewana przez Marka Grechutę. Tutaj dała o sobie znać frywolność, w której wokalistce pomogła publiczność, zgodnym chórem wtórując jej w refrenie. Zwieńczenie utworu to pianistyczna wirtuozeria Andrzeja Jagodzińskiego, którego zwiewne ozdobniki rodem z muzyki klasycznej urzekły mnie niebywałym kunsztem. Pojawiła się też bardzo wyrafinowana interpretacja utworu Beatlesów – A Hard Day’s Night. Gładką melodię wokalną upiększała tu szlachetna, jazzowa harmonia. Domykając wątek coverów, wspomnę jeszcze o ostatnim bisie, jakim była piosenka Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał z repertuaru Skaldów. Owa afirmacja miłości pióra Wojciecha Młynarskiego również została wzbogacona muzykalnymi głosami żywiołowo śpiewających uczestników koncertu.
Skoro tyle piszę o coverach, być może z niepokojem zapytacie, co z największymi przebojami Ewy Bem? Nie mogło ich zabraknąć, ale wokalistka przedstawiła tylko ich fragmenty na zasadzie wiązanki. Pojawiła się tu choćby zjawiskowa kompozycja Zbigniewa Namysłowskiego – Sprzedaj mnie wiatrowi, która każdorazowo zachwyca mnie melodyjnością refrenu. Niezwykle owacyjnie został przyjęty fascynujący podniosłością fragment piosenki Miłość jest jak niedziela. Frywolnymi akcentami opisywanej wiązanki były natomiast: zwiewny Kolega maj, kokieteryjne Wyszłam za mąż, zaraz wracam, czy wreszcie jeden z najbardziej optymistycznych tekstów Wojciecha Młynarskiego – Żyj kolorowo, zaśpiewany przez wokalistkę z ogromną werwą i radością. Jeśli już wywołałam radość, muszę podkreślić, że pozytywna energia oraz ogromna estyma wobec publiczności nie opuszczały wokalistki przez cały koncert. Były one znakiem rozpoznawczym niezwykle emocjonalnej konferansjerki artystki, pełnej inteligentnego poczucia humoru.
Żelaznymi punktami jazzowego koncertu były rzecz jasna stricte jazzowe kompozycje. Moją uwagę szczególnie przykuło ekspresyjne wykonanie utworu Rio de Janeiro Blues. Aksamitna melancholia wokalne i subtelne dźwięki instrumentalne nabudowały z kolei nastrój kolejnej piosenki z tekstem niezastąpionego mistrza Wojciecha Młynarskiego – Powrotna bossa nova. Za najpiękniejszy fragment koncertu uważam jednak zupełnie nieznany utwór, a mianowicie kompozycję Janusza Strobla do słów Jana Wołka, zatytułowaną Więc jak. Fortepianowa motoryka, wsparta perkusyjnymi szmerami i śpiewnymi ornamentami flugelhornu, okazała się znakomitym dźwiękowym podłożem dla rozkwitu zadumanej, lekko rozedrganej melodii wokalnej, w której szczególnie urzekła mnie subtelność rozwibrowanych słów „na przestrzał”. Szlachetna lekkość cechowała też wyrafinowane wokalizy, zaśpiewane z nienaganną precyzją.
Koncert Ewy Bem podczas festiwalu Jazz na Starówce uważam za niesamowite przeżycie. Szczególnie inspirujące było dla mnie wsłuchiwanie się w aksamitną zmysłowość głosu wokalistki. W tym miejscu raz jeszcze podkreślę naczelny środek ekspresji Ewy Bem, czyli charakterystyczną chrypkę, która swą matowością wzbogacała mroczne dźwięki w niskim rejestrze. Ponadto muzycy wchodzący w skład Andrzej Jagodziński Quartet już z niejednego jazzowego pieca chleb jedli, co było słychać w ich każdym motywie. Andrzej Jagodziński grał aksamitnie, miękko oraz wirtuozowsko, kreując malownicze, fortepianowe pejzaże. Robert Majewski czarował ciepłymi ornamentami, tworząc obezwładniające liryzmem melodie na flugelhornie. Z kolei sekcja rytmiczna, czyli Adam Cegielski oraz Czesław „Mały” Bartkowski poza trzymaniem piosenek w rytmicznych ryzach, wykonywali imponujące błyskotliwością solówki. Koncert został ponadto owacyjnie przyjęty przez publiczność, co sprzyja tezie, że ambitny polski jazz wciąż żyje i posiada wielu oddanych entuzjastów.