Doznanie filmowego Bel canto
Muzyczny termin o wdzięcznej nazwie Bel canto był przed wiekami popularny w muzyce włoskiej i oznaczał piękny śpiew. Pozwoliłam sobie zapożyczyć go do scharakteryzowania najbardziej śpiewnej muzyki filmowej, wywodzącej się właśnie z tradycji włoskiej. Niestety, piszę o niej w smutnych okolicznościach, bowiem w poniedziałek dotarła do nas wiadomość o śmierci wielkiego kompozytora – Ennio Morricone. Zapraszam Was więc dziś na subiektywny wybór najbliższych mi scen oraz ścieżek dźwiękowych, skomponowanych przez tego wybitnego twórcę.
Rozpocznę od filmu, który jest mi niezwykle bliski i każdorazowo zachwyca mnie obecną w nim muzyką. To 1900 – człowiek legenda, opowiadający historię pianisty, będącego muzycznym samoukiem, który całe swe życie spędził na Transatlantyku, nigdy nie schodząc na ląd. Szczególnie porusza mnie scena, w której opisywany bohater, skuszony kontraktem, nagrywa płytę. Muzycznie, najpierw słyszymy tu wirtuozowską, jazzową improwizację, po minucie przeradzającą się w uroczą, miłosną balladę. Dzieje się tak pod wpływem uczuć, jakie wzbudza w pianiście piękna, młoda kobieta, którą ujrzał on przez okno statku. Te zjawiskowe i melodyjne dźwięki stanowią w owej scenie muzykę miłości, a bohater, używając swego instrumentu niczym alfabetu, składa dźwięki w litery, słowa, a następnie zdania, mające na celu wyrazić niebywałą siłę tego platonicznego uczucia. Muzycznie zachwycam się tutaj fortepianową delikatnością w najczystszej postaci, pełną melodyjności rodem z romantycznej tradycji XIX wieku.
Kolejny miłosny temat, który wzrusza mnie do łez, Ennio Morricone ponownie skomponował do filmu w reżyserii Giuseppe Tornatore. Mam na myśli Cinema Paradiso, jednak muszę przyznać, że moje wspomnienie z tym muzycznym fragmentem opisywanej ścieżki dźwiękowej jest nieco oderwane od kontekstu filmowego. Słyszałam bowiem tę muzykę na żywo, podczas koncertu maestro Ennio Morricone w 2015 roku, w krakowskiej Tauron Arenie. Wciąż słyszę w uszach tę dźwiękową selektywność. Miłosny romantyzm obecny jest tu w melodiach fletowo-klarnetowych i do tej pory pamiętam, jak w wydaniu koncertowym słyszałam barwne, wyraziste oddechy na końcu poszczególnych fraz, właśnie w partiach instrumentów dętych drewnianych. Z czasem do głosu dochodzą tu gęste i wirtuozowskie akordy fortepianu, wzbogacone współbrzmieniami instrumentów smyczkowych. Opisywany temat z filmu Cinema Paradiso to burzliwy rozmach i liryczny romantyzm zarazem, z jednej strony symfonicznie gęsty, z drugiej natomiast jest w nim miejsce na kameralną delikatność.
Kolejna ścieżka dźwiękowa, której nie mogłam pominąć w dorobku Ennio Morricone to ponownie film wyreżyserowany przez Giuseppe Tornatore, zatytułowany Wszyscy mają się dobrze. Pojawia się w nim rewelacyjnie skomponowany motyw podróży, zatytułowany z języka włoskiego Viaggio. W jego skład wchodzą dwie przeplatające się wzajemnie melodie. Pierwsza (główna) jest tęskna i dramatyczna, a muzycznie jej fragmenty przechodzą przez poszczególne partie instrumentalne. Niektóre jej dźwięki grają instrumenty klawiszowe, czasem odzywają się także smyczki lub sekcja dęta drewniana ze szczególnym uwzględnieniem fagotu. Druga melodia jest natomiast lekka, pogodna i przywodzi na myśl radosny nastrój orkiestrowej muzyki Mozarta. Intonują ją smyczki w wysokim rejestrze i mimo frywolnego charakteru nie brakuje w niej lirycznej płynności. Każdorazowo zachwycam się całą paletą muzycznych barw, obecnych w tym zjawiskowym, filmowym temacie, którego różnorodność instrumentalna może symbolizować przemieszczanie się głównego bohatera z miejsca na miejsce w celu odwiedzenia dawno niewidzianych dzieci, rozrzuconych po całych Włoszech.
Ennio Morricone umuzycznił wiele filmów w reżyserii Sergio Leone, a tym, który dźwiękowo najbardziej mnie porusza jest Dawno temu w Ameryce. Swoistym wyciszeniem i uspokojeniem dla pełnej napięć gangstersko-dramatycznej fabuły jest tutaj melodyczny temat, charakteryzujący piękną kobietę o imieniu Deborah. Jest to śpiewność najwyższej próby, zaintonowana przez instrumenty smyczkowe, współbrzmiące w dwugłosie. Z czasem, urzekająca melodia rozbrzmiewa w dyskretnej, wokalnej odsłonie na samogłosce „u”. Wraz z przebiegiem tej muzycznej formy miniaturowych rozmiarów, ów subtelny temat wielokrotnie się powtarza, roztaczając wokół swą śpiewność albo w partii wokalnej, albo smyczkowej.
Szczerze powiedziawszy, zastanawiałam się, czy w niniejszym tekście powinnam wspomnieć o kultowym filmie Misja, o którym napisano już wszystko. Doszłam jednak do wniosku, że w żadnym innym filmie nie została tak celnie odzwierciedlona siła muzyki. To właśnie magia dźwięków, obecna w najsłynniejszej scenie, posłużyła głównemu bohaterowi – misjonarzowi Gabrielowi jako najskuteczniejsze narzędzie do głoszenia Indianom religijnej prawdy. Uniwersalne, muzyczne piękno cudownej melodii granej na oboju przełamało wszelkie bariery różnic kulturowych i sprawiło, że Indianie podążyli za misją głosiciela religijnych prawideł. Dźwięk oboju zachwyca mnie w tej muzyce każdorazowo swoim brzmieniem, z jednej strony ostrym i przenikliwym, z drugiej z kolei malowniczym i płynnym. Myślę, że żaden inny instrument tak znakomicie nie mógłby oddać brzmieniowej magii tej wyjątkowej sceny.
Jeśli miałabym za pomocą dwóch słów scharakteryzować muzykę Ennio Morricone, to określiłabym ją mianem Bel canto, czyli pięknego śpiewu. Jej niebywała melodyjność ujawnia się bowiem zarówno we fragmentach instrumentalnych, jak i wokalnych, powiem więcej, do niemal każdej melodii instrumentalnej można byłoby dopisać teksty i stworzyć niezliczoną ilość nośnych i przebojowych piosenek. Należy jednak zaznaczyć, że siłę i wartość tych dźwięków najczęściej podkreśla współistnienie ich z obrazem, zawartym w poszczególnych, filmowych scenach. Często także kompozytor przypisał najistotniejszym bohaterom tzw. motywy przewodnie, czyli melodyczne znaki rozpoznawcze. Dzięki nim nie tylko za pomocą obrazu, lecz także muzyki można zidentyfikować konkretne postacie. Śmierć Ennio Morricone jest niewątpliwie ogromną stratą dla świata muzyki, gdyż obecnie nie sposób wskazać kompozytora, który tworzyłby tak szlachetnie, a jednocześnie na tyle przystępnie, by ta muzyka od pierwszego przesłuchania pozostawiała piękny i trwały ślad w sercach jej odbiorców.