Płyty

Doznanie etnicznych pejzaży z silnym pierwiastkiem elektroniki

3 lipca 2024
Powróciłam ostatnio do jedynego, studyjnego albumu polskiej wokalistki bułgarskiego pochodzenia – Fiolki Najdenowicz. Ujrzał on światło dzienne na początku obecnego stulecia, w 2001 roku, a jego tytuł to po prostu Fiolka. Zasygnalizowaną płytę wyprodukował znakomity muzyk, znany choćby z zespołu Republika – Leszek Biolik. Udajmy się w tę intrygującą, etniczno-elektroniczną podróż.

Niewątpliwym atutem albumu Fiolka jest głęboki głos wokalistki, pełen niskich dźwięków, ale też jasnych, wysokich rejestrów. Słychać tu ponadto innych utytułowanych wykonawców, takich jak Renata Przemyk, czy Wojciech Seweryn (niestety nieżyjący już gitarzysta, współpracujący przez lata z Lechem Janerką). Folkowy sznyt to efekt oryginalnych, bułgarskich melodii, przearanżowanych na nowoczesną modłę. Z kolei kilka tekstów stworzyli prawdziwi poeci rocka – Grzegorz Ciechowski oraz wspomniany przed momentem Lech Janerka. Całość rozpoczyna kompozycja, zatytułowana Zostawiłeś…, ujmująca surową chropowatością urywanych dźwięków gitary i basu. Na ich tle pojawiają się męskie głosy, siermiężnie śpiewające krótkie zdania, takie jak: „bo tylko raz się zrywa kwiat”. Linię melodyczną chwilę później przejmuje wokalistka, urzekająca melancholią półtonów, najmniejszych odległości pomiędzy dźwiękami, ale też bogactwem kunsztownych melizmatów (rozłożystych ozdobników). Następnie słychać kolejne warstwy; klarownością fascynują dźwięki skrzypiec wespół z wyrafinowanymi harmoniami wokalnymi. Rockowa ekspresja instrumentalna wspaniale łączy się z etniczną malowniczością. Przebojowy utwór Głośny śmiech urokliwie nawiązuje do znaku rozpoznawczego Fiolki Najdenowicz – charakterystycznego, zaraźliwego i perlistego śmiechu, z którym wielu ludzi ją kojarzy. Wokalistka najpierw a cappella, głosem stylizowanym na dziecięcy, intonuje witalne wersy: „radość wypełnia mi serce, dla wszystkich słońce na niebie, rzeka nie płynie pod górę, żyjesz nie tylko dla siebie”. Owa melodia powraca w pełnym anturażu instrumentalnym, by swoją przebojowością otoczyć refren. Zwrotki to poszarpane i tęskne frazy, przesiąknięte dostojnymi, powtarzanymi dźwiękami, zaostrzone warkoczącymi kontrapunktami gitary. Z wokalną autentycznością opisywanych fragmentów kontrastuje refren, nieco kokieteryjny i ujawniający dziecięce oblicze głosu wokalistki, intonowane na uśmiechu. Rozczulająca eksplozja hedonizmu okala znamienny wers: „świętem radości jest życie”. Instrumentalną aurę nabudowują klawisze, czasem zamglone, to znów katarynkowe. Nie brakuje też śpiewnych, gitarowych melodii. Mój ulubiony utwór na recenzowanej płycie zatytułowany jest Komu ja, a szczególna estyma wobec tej piosenki nie bierze się u mnie wyłącznie z faktu, że to jeden z kilku utworów, którego tekst został częściowo stworzony przez Grzegorza Ciechowskiego. Ogromne wrażenie robi symetria korzennej, bułgarskiej melodii i o ile nie potrafię zawsze podać konkretnego, muzycznego źródła, wziętego na warsztat przez Fiolkę, o tyle tutaj wiem, że jest to tradycyjna pieśń pod tytułem Svatba, czyli w tłumaczeniu na polski „ślub”. Wpierw słychać diaboliczne, recytowane w obcym języku wersy, wykonane szorstkim, męskim głosem. Linia melodyczna Fiolki została zaśpiewana ekspresyjnie, a jej wyróżnik stanowi ruchliwość orientalnych dźwięków w szybkim tempie, podkreślona pełnymi gracji ozdobnikami. Tekst składa się w dużej mierze z pytajników, często rozpoczętych tytułowym wyrazem „komu”, na przykład: „komu ciało me” czy: „komu ja ładna, komu nie”. Elektroniczne przerywniki instrumentalne pomiędzy epizodami wokalnymi cechuje podniosła fanfarowość. Diametralna zmiana nastroju następuje, gdy głos wokalistki zmysłowo i romantycznie łagodnieje od słów: „a co robi w dali mój ukochan”. Otulają go sielankowe smyczki. Po tym krótkim, lirycznym fragmencie powraca dawny napęd, zapowiedziany efektownymi, perkusyjnymi popisami. Ekwilibrystyka wokalna Fiolki daje o sobie znać w utworze Vreteno. Głębia mrocznych, egzotycznych ornamentów rozbrzmiewa tu przy kameralnym akompaniamencie rozmarzonych motywów basu. Pompatyczność tej misternie utkanej narracji gwałtownie równoważy charyzmatyczny śmiech wykonawczyni, natychmiastowo zdmuchujący rozbuchany patos z owej monumentalnej, wytwornej pieśni. Kontynuacja mroku następuje w kolejnej piosence, zatytułowanej Niebieskie. Basowe motywy, niskie dźwięki wokalu i chrapliwe melodie gitary tylko momentami rozświetla promienista, uniwersalna, niepozbawiona kunsztownej ornamentyki fraza: „tam na górze znika całe zło”. Upragnione rozjaśnienie namacalnie dotyka mnie w piosence Nie ma nic. Zanim nadejdzie jej przebojowa ekspresja, dociera do nas natchniona, skrzypcowa melodia. Po chwili jednak odlatuje ona w niebyt, dając pole do popisu klawiszom, niczym motoryczna pozytywka grającym w wysokim rejestrze. Wokalna zwiewność cechuje nośną melodię zwrotek, gdzie wykonawczyni porzuca folkową dynamiczność na rzecz popowej lekkości. Po takiej dawce przystępnej melodyjności, z wypiekami na twarzy wyczekujemy refrenu. Zamiast kolejnej eksplozji śpiewności otrzymujemy jednak salwę onirycznych wokaliz. Może właśnie tak miało być, bo czasami najlepszy pop to ten ze szczyptą nieprzewidywalności.

Przesiąknięty czułością erotyk, ozdobiony magicznym i zwięzłym tytułem Amen, jest coverem mojego najukochańszego rodzimego zespołu – Republiki. Oryginalnie zasilił on najbardziej bluesowo-rockową płytę w dorobku grupy o filmowym, nawiązującym do Bergmanowskiego arcydzieła tytule Siódma pieczęć. W Republikańskim pierwowzorze mamy do czynienia z akustyczną balladą, anielsko-kantylenowe wykonanie Fiolki również otacza liryczna intymność. Trudno jednak w jej słodyczy utonąć bez reszty, gdyż perkusyjny puls i żarliwe melodie gitary akustycznej, podbite gdzieniegdzie kanonadami smyczkowych współbrzmień, zakłócają zmysłową łagodność. Płynącą niespiesznie melodię spowija gąszcz szlachetnych ornamentów. Wokalistka ani trochę nie naśladuje tembru Grzegorza Ciechowskiego, z inwencją twórczą, teatralnie wydłużając głoskę „j” w wyrazie „trwajmy”, a słowo „całowaniu” ubierając w strojną szatę płynnego prześlizgnięcia pomiędzy dźwiękami, określanego w muzycznej terminologii mianem glissanda. Sugestywnością oczarowują błagalne wersy: „zbawmy się wzajem tym całowaniem”. Cudownym zbiegiem okoliczności przechodzimy do kolejnego tekstu, na którym swe twórcze piętno odcisnął Grzegorz Ciechowski. Takim go kocham, bo o nim mowa, to dialog pomiędzy zakochaną dziewczyną, subtelnie i w wysokim rejestrze uparcie powtarzającą frazę: „takim go kocham jaki jest” a tłumem, lub jednostką, ostrzegającymi ją przed zbyt pochopnym wpadnięciem w miłosne sidła. Elementem zaskoczenia, ale i humoru są barwne wstawki męskich głosów, dopytujących powściągliwie: „co to za baby”. Warstwę aranżacyjną kreuje rozkosznie postrzępiony bas, żarliwy puls perkusji oraz salwy smyczkowych płaszczyzn. Ponadto głos wszechwiedzącego tłumu w zwrotkach brzmi pewnie, natomiast tyrady młodej dziewczyny przepełnia pogodna, dziecięca naiwność. Trwająca sześć minut kompozycja Żmija odznacza się wszechobecną tajemniczością oraz mantrycznym bezkresem. Rozedrgana partia wokalna, lśniąca barokową ornamentyką, obfitująca w tubalne, niskie rejestry, jak również wytwornie wydłużane dźwięki, rozkwita przy ascetycznym akompaniamencie stałego, perkusyjnego pulsu wespół z jaskrawymi, elektronicznymi szmerami. Piosenka o barwnym tytule Filigrany i moriole w warstwie literackiej stanowi dzieło znakomitego twórcy – Lecha Janerki. Bezkompromisowy, naszpikowany mocnymi zwrotami tekst brawurowo i emocjonalnie zaśpiewała Renata Przemyk. Jej z lekka nosowy głos oraz finezyjnie wycyzelowane ornamenty uwydatniają melancholijny, tercjowo-półtonowy koloryt melodii. Gdzieniegdzie wokalistka pozwala sobie na świetliste falsety, m.in. w wyrazie „odbija”. Kulminacyjne, obcojęzyczne, należące już do Fiolki pojękiwania oczarowują subtelnością. Instrumenty, które upiększają wokalne motywy, przenoszą nas ku hinduskiej egzotyce za sprawą chrapliwych warkotów sitaru, a także przykuwających uwagę klekotów tabli. Zwieńczenie recenzowanej płyty to remix kompozycji Głośny śmiech. Odrobinę irytuje mnie komputerowe zniekształcenie wokalu i sztuczne ćwiartowanie fraz, ale taka jest estetyka remixów. Zadumana melodia Fiolki nabiera zupełnie nowych barw dzięki radosnym, klawiszowym dźwiękom, Zarówno jaskrawym, jak i trochę bardziej szorstkim, wręcz katarynkowym.

Album Fiolki Najdenowicz, zatytułowany od pseudonimu artystycznego wokalistki Fiolka, zachwyca mnie silnymi, etnicznymi inspiracjami, skrytymi w gęstwinie elektronicznych warstw. Przystępne, tradycyjne bułgarskie melodie są pełne melancholii, kunsztownego bezkresu, rozedrgania i ornamentalnej zwiewności. Te wszystkie wyznaczniki słychać w partiach wokalnych Fiolki, najczęściej głębokich i niskich, ale nierzadko również teatralnie kokieteryjnych, eksponujących przenikliwe, wysokie dźwięki. Warto podkreślić istotną rolę producenta płyty – Leszka Biolika, którego wyrafinowane pomysły aranżacyjne dodały tym piosenkom wysmakowanej, nowoczesnej przebojowości. Szkoda, że rzeczona wokalistka już nie działa muzycznie, bo mogłaby nas jeszcze zaskoczyć mnogością kolorów szerokiego spektrum swych możliwości głosowych. Cieszmy się jednak tym, co mamy i odkrywajmy ów kosmiczny, nietuzinkowy, folkowo-elektroniczny krajobraz dźwiękowy.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.