Płyty

Doznanie egzystencjalnych rozterek, otoczonych pogodną oprawą muzyczną

7 czerwca 2024
Nadeszły czasy, gdy wykonawcy ujawniają poszczególne utwory na długo przed oficjalną premierą całej płyty, publikując je jako single. Tak wydarzyło się z projektem Matylda/Łukasiewicz, w którego skład wchodzą (jak sama nazwa wskazuje) śpiewająca aktorka – Matylda Damięcka oraz wszechstronny muzyk, znany choćby z zespołu Pustki – Radek Łukasiewicz. Zdecydowaną większość piosenek z albumu Matka, który światło dzienne ujrzał w połowie maja, miałam więc już przyjemność poznać wcześniej, nie przeszkodziło mi to jednak zachwycić się nimi ponownie w szerszym kontekście całego wydawnictwa.

Tym, co od razu rzuca się w uszy podczas słuchania płyty Matka są witalne, radosne melodie opatrzone niewesołymi tekstami, pełnymi zadumy, traum i lęków o przyszłość. Recenzowany album otwiera (jakby na zasadzie celowego przeciwieństwa) kompozycja zatytułowana Zamknąć. W ramach dosłownie trzech minut usłyszałam tu cały wachlarz wokalnych możliwości Matyldy Damięckiej, śpiewającej lirycznie, następnie krzykliwie, a przez moment pozwalającej sobie nawet na quasirapową melorecytację. Od strony wykonawczej zachwyca mnie piękne otwarcie głoski „e” w teatralnie rozdzielonych słowach „przenigdy” oraz „czeluści”. Śpiewny refren przywodzi mi na myśl piosenkową estetykę zespołu Pustki, ale trudno się dziwić, wszak Radek Łukasiewicz nie rozgranicza grubą kreską swych poczynań z przeszłości, starannie pielęgnując wypracowany przez lata styl kompozytorski. Wokalistka oczarowuje niskim altem, przesiąkniętym zmysłową chrypką. Tekst trochę przypomina mi słowa piosenki Zazdrość zespołu Hey, obie poruszają bowiem problematykę zaborczego posiadania drugiej strony na własność w obrębie relacji miłosnej. Matka, czyli kompozycja tytułowa, jest jednym z najmocniejszych tekstowo utworów na recenzowanym albumie. Kumulują się tu egzystencjalne żale zasmuconej idealistki: „od kiedy mam serce liczyłam na więcej, od kiedy pamiętam mam marzenia ściętej”. Nie brakuje też wyznań strachu – uniwersalnego, kanciastego składniowo: „się boję, choć nie chcę” oraz bardziej jednoznacznego: „boję się, że przeoczę moment kiedy zacząć żyć”. Wokalistka często przenikliwie wydłuża głoskę „j” w refrenie, przez całą piosenkę śpiewając nostalgicznie i prezentując w każdej frazie pokaźny bagaż emocjonalnych doświadczeń. Towarzyszące jej klawiszowe warstwy to podniosłe arpeggia (rozłożone akordy), czasem natomiast katarynkowe, powtarzane dźwięki. Gdzieniegdzie przewijają się również klarowne, przestrzenne wokalizy. Piosenka Czuły barbarzyńca stanowi solo Radka Łukasiewicza, jednak Matylda Damięcka dyskretnie wzbogaca główną melodię nastrojowymi chórkami. Tonący w gęstwinie elektronicznych współbrzmień, jasny głos wokalisty urzeka marzycielskim, szlachetnym legatem oraz łagodnością. W warstwie słownej zostały tu przedstawione męskie lęki, dopełnione prośbą o kobiece wsparcie: „znowu się trochę zgubiłem, teraz Ty daj mi siłę”. Zmysłowym szeptem w rytmie walca kołysze piosenka Sepleń, pełna stłumionych, frywolnych akordów gitary, a także elektronicznych pomruków. Wokalistka szczególnie w refrenie pozwala sobie na jękliwe ornamenty oraz eksponowanie niskich rejestrów. Swym wysublimowaniem literackim ujmuje natomiast wers: „twoje oczy, zapowiedź styczniowych upałów.”. Bluesowe zacięcie charakteryzuje kompozycję Taki pan. Niskie rejestry królują w zwrotkach, z kolei refren cechuje przenikliwość wysokich dźwięków. Wszystko to przyciemnione chropowatymi motywami gitary oraz motoryką perkusyjnego pulsu.

Jękliwe zgrzyty, upiększone po chwili mechanicznym beatem, awangardowo inicjują utwór pod tytułem Mężczyźni. Słychać tu żale kobiety, stłamszonej odwiecznym patriarchatem, chęcią dominacji ze strony mężczyzn. Partię wokalną zdobią precyzyjnie wykonane glissanda, czyli płynne prześlizgnięcia pomiędzy dźwiękami, a męskie przerywniki na tle uczuciowego, kobiecego słowotoku, celowo brzmią naiwnie i mętnie. Za sprawą kompozycji Kastet możemy ochoczo skorzystać z zaproszenia na parkiet, gdyż to najbardziej taneczny utwór na płycie. Jaskrawe, niewielkie odległości pomiędzy dźwiękami, obejmujące tercje, dostojnie oplatają refreniczny szlagwort, wręcz skrojony do gromkiego, wspólnego śpiewania: „mam kastet w ustach”. Żwawej rytmice sprzyja również zautomatyzowany, industrialnie elektroniczny akompaniament instrumentalny, z przewagą rozklekotanych klawiszowych płaszczyzn. Kolejna gorliwa prośba o wsparcie bliskiej osoby tli się w piosence Trzymaj moją głowę nad wodą. Rozbrzmiewają tu głosy obojga członków wokalnego duetu, a klarowna melodia dociera do nas różnymi kanałami. Najczęściej wokaliści śpiewają unisono, dublując wykonywane przez siebie dźwięki, czasem jednak pozwalają sobie na subtelne kreowanie szlachetnego dwugłosu. Przez chwilę też śpiewają solo, wymieniając się krótkimi odcinkami na zasadzie dialogu. Największą ekwilibrystyką imponuje wykonana przez Matyldę Damięcką w wysokim rejestrze fraza: „uciekajmy po związanych prześcieradłach”, podczas ostatniego refrenu. Protest songiem przeciwko rozpędzeniu mknącego w szaleńczym tempie świata, mówiącym o permanentnej walce z negatywnymi emocjami, niedawaniu im ujścia i duszeniu w sobie, jest najbliższa mi kompozycja na recenzowanym albumie, zatytułowana Nudny rok. Dostojne, repetowane, urzekające przebojowością dźwięki najsilniej objawiają się w refrenie: „pytasz, czego chcę naprawdę” oraz: „w końcu móc rozluźnić gardę”. Występują one naprzemiennie z delikatnymi, aczkolwiek stanowczymi błaganiami: „chcę nudnego roku, chwilę postać z boku”. Matyldzie Damięckiej często wtórują tu wytworne, rozłożone akordy gitary wraz z mrokiem chropowatych, klawiszowych warstw. Od drugiej zwrotki oniryczne, wysokie rejestry klawiszy, a później także uroczyste, marszowe uderzenia perkusji, upiększają wiodącą melodię. Zwieńczenie opisywanego wydawnictwa stanowi pełna nadziei ballada – Koniec tchu. Wycieńczonym trudami życia głosem wokalistka do ostatniego tchnienia przekonuje ochoczo: „jeszcze uda się, jeszcze wystąpimy z brzegów rzek, będzie nas tu więcej”. Owym podnoszącym na duchu frazom sprzyja pogodny nastrój linii melodycznej, niepozbawionej jednak melancholijnego liryzmu. W drugiej zwrotce Matyldzie Damięckiej towarzyszy drugi głos, brzmiący jak kosmicznie przetworzony wokal jej samej. Rozedrgane motywy klawiszy i wielopłaszczyznowe wokalizy, jak również malowniczy, drugi głos Radka Łukasiewicza, stopniowo nabudowują dramaturgię utworu. Ostateczne domknięcie należy do podsyconych pogłosem wokaliz wespół z pięknymi w swej prostocie akordami gitary.

Płyta Matka projektu Matylda/Łukasiewicz obfituje w jaskrawe, przyjemne dla ucha melodie, zaśpiewane niezwykle ujmująco i emocjonalnie. Głos Matyldy Damięckiej odznacza się głębią niskich rejestrów, intymnością oraz teatralnością, a wtórujący wokalistce gdzieniegdzie Radek Łukasiewicz urzeka rozmarzonym, łagodnym tembrem. Ascetyczny akompaniament instrumentalny głównie należy do elektronicznych przestrzeni, nierzadko skontrastowanych z (opartymi na rozłożonych akordach) chropowatymi motywami gitary. Tekstowo wielu ludzi może bez trudu utożsamić się z szeregiem pytań o lepsze jutro i trudnym do zniesienia skrywaniem tłamszonych w sercu, dojmujących emocji pod niewygodnym płaszczykiem pozorów. Jest to więc album bardzo ludzki; zrozumieją go, a może nawet pokochają wszystkie wrażliwe dusze, którym życie pokazuje czasem swe chłodne oblicze. Nie myślcie jednak, że jest to wydawnictwo dołujące, wręcz przeciwnie, pełne dziarskiej żywiołowości, temperamentne linie melodyczne nie pozwalają nam bez reszty utonąć w gęstwinie dekadenckiego smutku.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.