Doznanie dźwiękowego kosmosu
Przedmiotem dzisiejszego wpisu będzie muzyka rodem z innej planety. Mam na myśli bardzo interesującą płytę z 1975 roku autorstwa zespołu Wings pod wodzą nieśmiertelnego Paula McCartneya. Już sam tytuł albumu – Venus and Mars odwołuje słuchaczy do kosmosu, a dodatkowo zawarta na nim muzyka wprost zniewala mnie swą nieziemską melodyjnością.
Przede wszystkim, nazwisko McCartneya mówi samo za siebie, więc nie brakuje tu muzycznych odwołań do The Beatles. Powiem więcej, istnieją na tej płycie piosenki, które swą niebywałą śpiewnością urzekają mnie bardziej niż niektóre dzieła wielkiej czwórki z Liverpoolu. Beatlesowski klimat Venus and Mars to jednak nie tylko emocjonalne melodie, to także wielogłosy wokalne, które ozdabiają kolorystycznie większość piosenek, dzięki czemu są one jeszcze bardziej wyjątkowe.
Płytę otwiera utwór tytułowy miniaturowych rozmiarów. Klimat Beatlesów słyszalny jest tu dzięki subtelnej, tęsknej partii gitary akustycznej wspartej klawiszowymi solówkami w wysokim rejestrze, magicznie dublującymi oszczędną w środkach partię wokalną McCartneya. Piosenka ta powraca jako 7. kompozycja na płycie, jednocześnie rozpoczynając drugą stronę płyty winylowej. Tym razem jednak słyszalna jest w nieco innej odsłonie, gdyż cechuje ją przenikliwy pogłos. Inna, akustyczna ballada zjawiskowej urody, to Love in Song, gdzie partia McCartneya wzrusza do łez. Wokalista albo precyzyjnie podkreśla pojedyncze dźwięki, albo koncentruje się na lirycznym wyśpiewaniu subtelnej melodii.
Należy wspomnieć, że wiele utworów na Venus and Mars nosi w sobie znamiona bluesowo-rockowych tradycji muzycznych. Warto przede wszystkim przywołać Rock show z motoryczną i surową partią gitary, dopełnioną dźwięcznymi klawiszowymi solówkami. Siła tej piosenki tkwi jednak w ekspresyjnej ścianie wokalnych współbrzmień, przez większość utworu mocnej i rockowej, w niektórych momentach tylko lirycznej i stonowanej. Z kolei Magneto and Titanium Man to bluesowa forma, gdzie na tle szorstkiego (w dużej mierze klawiszowego) akompaniamentu, wokalista naprzemiennie wyśpiewuje lub ekspresyjnie recytuje kilkudźwiękowe frazy. Jednym z najmocniejszych punktów płyty jest Letting Go z charakterystyczną, ostrą partią gitary uzupełnioną długimi, nasyconymi dźwiękami sekcji dętej. Zachwyca mnie tu również wpadający w ucho refren, a jako ciekawostkę dopowiem, że kompozycja ta jest jedną z pozycji obowiązkowych współczesnych koncertów McCartneya. Z kolei w mrocznej piosence Spirit of Ancient Egypt, zespół Wings zafundował słuchaczom szczyptę egzotyki w postaci lekkich, wokalnych ozdobników. Ponadto, budulcem formy jest tu równomiernie pulsująca sekcja rytmiczna, skontrastowana z wielogłosami wokalnymi utrzymanymi w wysokim rejestrze. Żarliwość i niewiarygodna ekspresja to natomiast wyznaczniki kompozycji Medicine Jar, w której wyjątkowo w roli wokalisty wystąpił gitarzysta Wingsów – Jimmy McCulloch. Jego głos zabrzmiał niezwykle rasowo i dźwięcznie, wcale nie gorzej od wokalu McCartneya. Utworem o najbardziej zwiewnym charakterze jest moim zdaniem Listen to What the Man said. Pierwszoplanową rolę odgrywa w nim lekko jazzujący saksofon, a jasny wokal McCartneya ponownie otaczają przestrzenne, wielogłosowe chóry.
Niektóre piosenki z Venus and Mars nawiązują do Beatlesów bardziej niż pozostałe. Wspomnę tu o moim ulubionym utworze – You Gave Me the Answer, który fascynuje mnie swym żartobliwym charakterem, finezyjną partią smyczków oraz rubasznymi solówkami fagotu, klarnetu i trąbki. Poza tym, od pierwszego przesłuchania kojarzy mi się on z jedną z moich ukochanych piosenek Beatlesów – When I’m Sixty Four, gdzie również występuje klarnet, grający zadziornie i trochę z przymrużeniem oka. Jest jednak coś, co odróżnia piosenkę Wingsów od przeboju Beatlesów, mianowicie ciekawy efekt nałożony na wokal. Głos McCartneya rozbrzmiewa tu niczym przez megafon, nawiązując do wokalnych wykonań z początku XX wieku. Echa Beatlesowskiego Oh Darling są natomiast specjalnością utworu Call Me Back Again, gdzie McCartney śpiewa lekko gardłowo, wysoko i jazzująco. Z kolei w warstwie muzycznej, kolorytu dodają tu smyczki, trąbki i saksofony. Na opisywanej płycie jest także miejsce na balladę z prawdziwego zdarzenia, zróżnicowaną pod względem rytmicznym, przepełnioną tęskną i urzekającą melodią, a dodatkowo mającą niezmiernie skomplikowany tytuł – Treat Her Gently – Lonely Old People. Wydawać by się mogło, że właśnie w taki, kulminacyjny i patetyczny sposób płyta się zakończy. Zespół Wings postanowił jednak zwieńczyć album miniaturowym, instrumentalnym dodatkiem zatytułowanym Crossroads. Jego liryczny, aczkolwiek dość pogodny nastrój, został przerwany nagle gwałtownym wyciszeniem, pozostawiając odbiorców w lekkim zawieszeniu, czymś na kształt muzycznego niedopowiedzenia.
Płyta Venus and Mars to absolutny kosmos dźwiękowy, odwołujący słuchaczy trochę do rocka i bluesa, to znów do balladowego liryzmu, czy wreszcie do melodyjności i wielogłosowości wokalnej spod znaku Beatlesów. Choć ten album nie odniósł zbyt dużego sukcesu komercyjnego, z pewnością wart jest uwagi. Zachwyca muzycznym eklektyzmem, jak również urzekającymi melodiami, wykreowanymi przez Paula McCartneya z nieprawdopodobną, artystyczną pieczołowitością.