Płyty

Doznanie dekadenckich wynurzeń przesiąkniętych egzotyką

14 października 2022
W moim poprzednim wpisie zwróciłam uwagę na wysyp znakomitej muzyki z rodzimego podwórka. Dziś przybywam do Was z kolejnym dowodem na potwierdzenie owej tezy; oto zespół Machaon wraz ze swoją debiutancką płytą, zatytułowaną jakże barwnie i poetycko – Światło dłonią przeczesane. Wspomniany album ukaże się na dniach, natomiast mnie spotkał gigantyczny zaszczyt wysłuchania go przedpremierowo. Na gorąco zatem dzielę się z Wami garścią subiektywnych wrażeń.

Zespół Machaon od pierwszego przesłuchania zachwycił mnie aranżacyjną pomysłowością i niebanalnymi grami słownymi, jeśli chodzi o warstwę literacką. Budzi on we mnie ciepłe skojarzenia jeszcze z jednego powodu, a mianowicie nazwy. Logo grupy bowiem przedstawia motyla i w tym miejscu należy się adnotacja, iż chociażby łacińska nazwa Pazia królowej brzmi Papilio machaon. Można zatem powiedzieć, że zaanonsowany zespół w iście królewskim stylu wzbił się w muzyczną przestrzeń niczym motyl. Debiutancki album formacji zasiliło mnóstwo gości, jednak duetem, który odpowiada za konstrukcję wszystkich piosenek jest wokalista i autor tekstów – Władys Szlachtowicz oraz basista, multiinstrumentalista i erudyta w dziedzinie produkcji muzycznej – Krzysztof Opaliński.

Jeśli muzyka ma nas do siebie przyciągnąć, musi pojawić się odpowiedni impuls. Na albumie Światło dłonią przeczesane za powyższy uznaję pierwszy utwór, zatytułowany właśnie Impuls. Uwagę przykuwają przenikliwe, celowo spłaszczone, płynne motywy klawiszy, przywodzące na myśl wirtuozowską efektowność spod znaku rocka progresywnego. Jeszcze zanim nadejdzie partia wokalna, nastrój przez chwilę ulega zmianie, gdyż na pierwszym planie słychać ascetyczne, ale jakże nasycone motywy basu. Od pierwszych dźwięków melodii wokalnej daje o sobie znać niezwykle indywidualny środek ekspresji Władysa Szlachtowicza w postaci melorecytacji podszytych mrokiem. Są to najczęściej melodie o tak zwanym wąskim ambitusie, czyli ich zakres od najniższego do najwyższego dźwięku jest niewielki. Atut powyższych stanowi jednak ascetyczna motoryka, a także dominacja mrocznych w swym wyrazie, niepokojących i egzotycznie orientalnych półtonów, czyli najmniejszych odległości pomiędzy dźwiękami. We wspomnianym utworze szczególnie ujęło mnie wielokrotne powtarzanie melodyjnej frazy: „wtapiam się w każdy dzień”, po której pojawia się bezwzględny, porażający hałaśliwością przester. Odgłos stukotu kół pociągu, słyszalny klamrowo na początku i na końcu kompozycji Pasażer, w pierwszej chwili uznałam za niezbyt oryginalny patent po linii najmniejszego oporu. Z czasem stwierdziłam jednak, że owe dźwięki znakomicie oddają mantryczność przesiąkniętej samotnością podróży pociągiem, której obraz dostrzegłam w tekście. Warto w tym miejscu odnotować fakt, że jest to jedyny utwór na płycie, do którego warstwy słownej nie napisał Władys Szlachtowicz, ale Krzysztof Opaliński. Wszechobecną tajemniczość ze szczyptą egzotyki ponownie generują tu melancholijne półtony. Ponadto rzuca się w uszy fuzja stylów, ponieważ progresywne klawisze kontrastują z szorstkimi motywami gitary, kojarzącymi się z ostrzejszą (wręcz hard rockową) muzyką. Należy wspomnieć, że za owe gitarowe melodie odpowiada znakomity muzyk – Piotr Polanowski. Dodatkowo tylko w opisywanym utworze pada przepiękna fraza, która użyczyła tytułu albumowi. Mam na myśli słowa: „światło dłonią przeczesane”, zaśpiewane tajemniczo i łagodnie. Intryguje również fragment, w którym partię wokalną dynamicznie ubarwiają rozedrgane dźwięki gitary. Po sporej dawce ciemności należy nam się choć odrobina blasku. W sukurs przychodzi kompozycja właśnie zatytułowana Blask. Skoro opisywana płyta eksponuje mrok, trudno mówić w jej kontekście o pełnym blasku. Jego odrobinę łapiemy jednak ochoczo za sprawą świetlistych płaszczyzn klawiszy oraz dyskretnych grzechotów perkusji, słyszalnych na samym początku. Efektowną wirtuozerią fascynują z kolei melodie gitary i saksofonu tenorowego, na którym niezwykle szlachetnie zagrał Krzysztof Opaliński. Refren rozkwita tu na zasadzie orientalnej, iście barokowej wokalizy, a fraza: „ten blask to znowu ja”, stereofonicznie i przestrzennie mknie po kanałach, powodując niepowtarzalne doznania słuchowe. W kolejnych, jakże intrygujących dwóch piosenkach, zatytułowanych kolejno Szturmowiec oraz Ślepokat, warto zwrócić uwagę na kunszt perkusyjnych partii, za które odpowiada Robert Kubajek. Owe hałaśliwe uderzenia często przepełnia przestrzenny pogłos. Ponadto w obu zaanonsowanych kompozycjach słychać urzekające melodie wspaniałego kreatora gitarowych przestrzeni – Krzysztofa Marciniaka.

W samym centrum albumu Światło dłonią przeczesane, bowiem pod numerem szóstym z trzynastu, znajduje się moim zdaniem najciekawszy utwór pod względem formy oraz aranżacyjnych patentów. Nosi on tytuł Mapy i w warstwie tekstowej robi wrażenie perspektywa zorientowanego historycznie narratora, który ze szczyptą szyderstwa ogłasza światu chęć zachłannego podboju terenów: „o nowych mapach będę ciągle śnił, a to co na nich musi moje być”. W niektórych momentach kontrapunktem względem ekspresyjnej partii wokalnej są znów jakże orientalne dźwięki, w bardzo udany sposób imitujące ostrość hinduskiego instrumentu o nazwie sitar. Jest to dodatkowo bodaj jeden z nielicznych utworów, w którym wokalista w pełni śpiewa niektóre dźwięki, porzucając od czasu do czasu swój wiodący środek wyrazu – melorecytację. Muzyczną niespodziankę stanowi z kolei fragment, w którym Władys Szlachtowicz wyłącznie koncentruje się na recytacji bez nawet najmniejszego śladu linii melodycznej. Opisywana część fascynuje dykcyjną precyzją oraz teatralnością. Nagle po słowie krzyk pojawia się egzotyczna wokaliza, ale przyznam, że trochę niezręcznie mi o niej pisać. Odpowiadam bowiem za nią ja, zatem po prostu wszystkich chętnych zapraszam do sprawdzenia na własne uszy, na ile udało mi się uchwycić orientalny nastrój Map. Dodam tylko, że w kulminacyjnych refrenach powyższa wokaliza rozbrzmiewa na zasadzie kontrapunktu, a więc melodii towarzyszącej wiodącym dźwiękom Władysa Szlachtowicza. Jazzowym wyrafinowaniem i niebywałą dźwięcznością zachwyca natomiast solo wibrafonu, za które odpowiedzialna jest Maria Kępisty. Balladowość przychodzi do nas za pośrednictwem kompozycji Obok, pełnej iście bluesowych współbrzmień gitary, wykonanych zarówno przez Piotra Polanowskiego, jak i Krzysztofa Marciniaka. Partia wokalna śpiewnie rozkwita, natomiast moim ulubionym fragmentem jest tutaj rytmiczne zagęszczenie i apogeum ekspresji po słowach: „by wyschły na pył”. Piosenkę Dżin przepełnia tęskny, klawiszowy liryzm, obecny dzięki natchnionym motywom Tomasza Kondeli. Poza tym pojawia się tutaj bodaj najbardziej barwny i poetycki fragment literacki. Słychać go już na początku, a brzmi on: „wyszedł pan Dżin z butelki, był w stanie ciekłym, wściekłym”. Opisywany utwór spektakularnie wieńczy rozłożony akord klawiszy wespół z gitarą. Mam gigantyczny sentyment do kolejnej kompozycji – Gon, gdyż była to pierwsza piosenka formacji Machaon, którą usłyszałam przed kilkoma laty. Cieszy mnie zatem fakt, iż znalazła się ona na debiutanckim albumie grupy. Ów utwór wyróżnia brzmieniowa przejrzystość, ogrom pięknych melodii, które ze sobą współistnieją oraz mroczne wykrzyknienia w tekście. Jest to dla mnie prawdziwy majstersztyk w dziedzinie dźwiękowego wyrafinowania, a gdyby obecne tutaj melodie rozpisać w nutach jako osobne ślady instrumentalne, krytycy muzyczni mogliby analizować je bez końca, sypiąc jak z rękawa mnogością konstatacji. Następnym mocnym punktem albumu jest piosenka Wróg, gdzie swoje partie wykonali  Sławomir Ciesielski (perkusista kultowej Republiki) oraz absolutnie nietuzinkowa wokalistka, obdarzona uroczym, jaskrawym głosem – Eurazja Srzednicka. Jej zasługą są zamglone wokalizy, z kolei Sławomir Ciesielski  zagrał w tym utworze na klawiszach. Pełno tu także saksofonowych melodii Krzysztofa Opalińskiego, funkcjonujących na zasadzie przystępnego, wyłącznie instrumentalnego refrenu. Oceaniczny szum fal w bezpośredni sposób sugeruje tematykę kolejnej piosenki, zatytułowanej Odpływ. Melodię wokalną zwrotek zdobią symetryczne motywy, złożone z motorycznie powtarzanych dźwięków. Świetliste przerywniki instrumentalne pomiędzy zwrotkami są z kolei najjaśniejszymi melodiami na całym albumie. Szum oceanicznego bezmiaru domyka opisywaną piosenkę, spinając ją efektowną klamrą. Kompozycja Wulkan z jednej strony zachwyca łagodnością, z drugiej zaś chłodnym, w pierwszym kontakcie dosyć nieprzystępnym mrokiem. Na początku niektórych odcinków wokalnych słychać barwne wykrzykniki na samogłosce „a”. Nie brakuje tu też kunsztu gości specjalnych, ponieważ na bongosach szlachetnie zagrał wspomniany Sławomir Ciesielski, a natchnione wokalizy ponownie należą do Eurazji Srzednickiej. Epilog płyty to kompozycja Imago i piękniejszego zakończenia tak pomysłowego albumu nie można sobie wymarzyć. Ileż tu udanych gier słownych, obrazujących lot imago, a więc dorosłej postaci motyla. Pojawia się zatem zgrabne nawiązanie do nazwy zespołu, ale jak przystało na kunszt autora, w nieco zawoalowanej formie. Tekst (jak już między wierszami wspomniałam) obrazuje ostatni lot tytułowego imago i szczególnie zachwyca mnie, gdy mowa o tym, iż rzeczonemu bohaterowi przyświeca spokój. Wyraża to fraza, jakże pięknie korespondująca z tytułowym słowem: „i ma go teraz”. W refrenie powtarza się z kolei fraza: „imago ostatni lot”, zwieńczona w kulminacji zagadkowymi wyrazami: „i pierwszy”. Długo zastanawiałam się, cóż oznacza owo zakończenie, może to nawiązanie do cyklu rozwoju w przyrodzie, który u motyli przebiega niezwykle klarownie, od składania jajka aż do postaci dorosłej, a więc przywoływanego imago.

Światło dłonią przeczesane zespołu Machaon to płyta mroczna, dekadencka, wręcz porażająca ogromem aranżacyjnych patentów. Mieszają się na niej stylistyki, gdyż ciężkie gitarowe współbrzmienia kierują mimowolnie nasze uszy ku ostrej muzyce, z kolei klawiszowe pejzaże stanowią zgrabne nawiązanie do rocka progresywnego. W ramach melorecytacji wokalnych Władysa Szlachtowicza dominują niepokojące, przesiąknięte egzotyką półtony, a poetyckie teksty obfitują w wartkie przemyślenia, w których króluje melancholijna zaduma. Należy także zwrócić uwagę na mnogość urzekających pomysłów produkcyjnych ze strony multiinstrumentalisty – Krzysztofa Opalińskiego. Szczególnie jego melodie gitary basowej ujmują jaskrawością wysokich rejestrów oraz mroczną hałaśliwością. Z kolei Piotr Polanowski  oraz Krzysztof Marciniak wykonali tu ogrom kunsztownych gitarowych melodii. Album zasiliło mnóstwo gości specjalnych i przyznam, że szczególną nobilitacją jest dla mnie znalezienie się wśród tak znamienitych nazwisk, jak Sławomir Ciesielski czy Eurazja Srzednicka. Nie pozostaje mi nic innego, tylko namówić Was, drodzy czytelnicy, do przeżycia barwnego lotu w muzyczną przestrzeń wraz z zespołem Machaon. Dzięki niemu z pewnością poczujecie mrok muzycznej egzotyki oraz garść często gorzkich, ale do bólu trafnych refleksji na temat współczesnego świata.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.