Doznanie bajkowej galanterii wśród malarskich rozbłysków światła
Od razu zastrzegam, że mój dzisiejszy tekst będzie dosyć obszerny. Tyle bowiem wykonawczych detali oczarowało mnie na wydanej w styczniu 2025 roku płycie zespołu Armia, zatytułowanej Wojna i pokój, że nie zawaham się ich dogłębnie opisać. Zasygnalizowane wydawnictwo brzmi bajkowo, ale i ekspresyjnie, a garść uniwersalnych złotych myśli, które zdobią teksty utworów, podnosi na duchu, zagrzewając do godnej walki z przeciwnościami losu.
Najnowsza płyta Armii ma w sobie wyrazisty, liryczny pierwiastek, który dźwiękowo na pierwszy rzut ucha silniej kojarzy się z solowymi dokonaniami lidera formacji – Tomasza Budzyńskiego. Nie brakuje jednak dynamicznych momentów, osadzonych w starannie pielęgnowanej przez lata stylistyce grupy. Chwytające za serce linie melodyczne nabudowują różne odcienie głosu wokalisty. Częściej króluje natchnione bel canto – piękny śpiew, przesiąknięty klarownością wysokich rejestrów oraz aksamitnym ciepłem rozpoznawalnego tembru. Dla kontrastu słychać też dynamiczne fragmenty, przyciemnione ognistym żarem gardłowej chrapliwości. Rockowy napęd zapewniają gitarowe riffy oraz solówki syna zaanonsowanego wykonawcy – Stanisława Budzyńskiego, mającego niebagatelny wkład kompozytorski w opisane przeze mnie poniżej utwory. Symfoniczną dostojność zawdzięczamy waltorniowym dźwiękom Jakuba Bartoszewskiego, szarże połamanych rytmów niejednokrotnie uskutecznia perkusista – Amadeusz Kaźmierczak, natomiast pięciostrunowy bas Dariusza Budkiewicza zachwyca potęgą niskich, nasyconych płaszczyzn. Ostatni z wymienionych muzyków odpowiada też za motywy syntezatorów i gitary akustycznej, schowane głęboko w instrumentalnej gęstwinie kolorów. Impresjonistyczna aura początków oraz końców piosenek jest z kolei zasługą elektronicznych przestrzeni Michała Jacaszka, a malownicze kołatanie perkusjonaliów finezyjnie wykreowała Beata Polak. Pojawiają się także efekty specjalne – takim enigmatycznym mianem zespół określił brzmieniowe eksperymenty Karola Nowackiego. Tytuł płyty Wojna i pokój stanowi nawiązanie do słynnej powieści Lwa Tołstoja, a zatem (jak to często bywa w dokonaniach Armii) literatura dzielnie poszerza stricte muzyczny krąg inspiracji. Całość liczy 12 kompozycji, dlatego nie przedłużam i wszystkich chętnych zabieram w tę podniebną podróż przez bajkowe meandry słów oraz dźwięków.
Recenzowane wydawnictwo rozpoczyna utwór Wołanie. Z ciemności posępnych, klawiszowych współbrzmień wyłania się zasnuta pogłosem wokaliza Tomasza Budzyńskiego, która jeszcze do nas powróci w zupełnie innej piosence. Zaraz potem znika intymny nastrój, gdyż do głosu dochodzą pozostałe instrumenty. Na pierwszy plan wysuwa się riff gitary, upstrzony półtonami (najmniejszymi odległościami pomiędzy dźwiękami). Pobrzmiewają w nim też nostalgiczne tercje, a nawet rycerskie kwarty. Przez chwilę kunsztownie dubluje go waltornia. Znakiem rozpoznawczym partii wokalnej są repetowane dźwięki i świetliste tercje, ale dla mnie najbardziej emocjonalny moment stanowi drugi głos, który wokalista dośpiewuje na końcu pierwszej zwrotki. Tomasz Budzyński raczy nas wytwornym, gęstym vibratem w zwieńczeniach fraz. Po gwałtownej eksplozji gitarowych motywów, rozbłyskuje nieco orientalna wokaliza. Tworzą ją samogłoski „o” oraz „e”. Ów zwięzły fragment cechuje także zmienność nastrojów, bowiem melancholijną tercję małą rozjaśnia pogodnie witalna, wielka tercja. Końcowe powtórzenia riffu wzbogacają pomnikowe motywy waltorni, jak również przenikliwe pohukiwania, najprawdopodobniej wygenerowane elektronicznie. Piosenkę domyka chłód tajemniczych szmerów. Korzenny powrót do mocnej, riffowej estetyki z czasów choćby płyty Duch, zapewnia kompozycja Obcy w domu. Od razu zwróciłam tutaj uwagę na kolorystyczny szczegół. Otóż, gdy Stanisław Budzyński temperamentnie gra sześć powtórzeń gitarowego motywu przewodniego, podczas jego parzystych repetycji przestraja ostatni dźwięk, zdobiąc dodatkowo łkającą zgrzytliwością. Melodię zwrotek upiększa motywiczna powtarzalność oraz tercjowe skoki, a dystynkcja niskich rejestrów otula choćby wielokrotne wystąpienia słowa „inni”. Mroczna, gardłowa chrypka spowija gorączkowe pytanie: „kto jest ten inny”. Wówczas odrobinę zaciera się podwojenie głoski „t”. Kiedy natomiast wykonawca wznosi błagalny okrzyk: „pomóż mi, by żyć”, wtóruje mu przesycony niepokojem, kwintowo-półtonowy motyw gitary. Utwór wyrazistym stemplem znaczy złota myśl: „pamiętaj kochać, pamiętaj żyć, pamiętaj umierać”, ubrana w szatę bliskich odległości między dźwiękami. Później słychać jeszcze tylko tęskną melodię waltorni, zwieńczoną kostropatymi, elektronicznymi trzaskami. Piosenkę Wielki las wyróżniają błyskotliwe łopoty perkusji, półtonowość gitarowych motywów oraz żywiołowe tercje w partii waltorni. Lapidarne frazy Tomasza Budzyńskiego urzekają wykonawczą precyzją, a słowne wizje i okrzyki: „bestia w lesie”, czy: „zapal światło”. uruchamiają wyobraźnię. Wszędobylskie tercje sprawiają również, że zawołania na słowach „mocniej” oraz „głośniej” są niezwykle sugestywne. Z kolei przystępna wokaliza uderza mnie melodycznym podobieństwem do jednego z wcześniejszych utworów Armii – Nino łeno. Nobliwą kulminację kształtują symetryczne, gitarowe pejzaże, jedynie na końcu ustępujące miejsca rozedrganym przestrzeniom z uniwersum elektronicznego kosmosu. Armia często lubuje się w kompozycjach, naznaczonych trójdzielnym metrum, a zatem zwiewnie kołyszących w rytmie walca. Niewątpliwie takie dzieło stanowi jeden z najbliższych mi utworów na albumie, gorzko zatytułowany Ja tylko wspominam. Tekst ujmuje chwytliwością celnych szlagwortów, z których wymienię promieniste przesłanie: „niech się zakocha, kto nie kochał nigdy”, a także pokorne stanowisko narratora: „ja tylko wspominam, zwyciężają inni”. Szereg dekadenckich wersów, zaśpiewanych jasno, wręcz balladowo, zdobią niskie dźwięki waltorni, przestrzenne uderzenia perkusji i zadumane motywy gitary. Kiedy prym wiedzie zamglona wokaliza, onirycznie wykonana już wcześniej w tajemniczej introdukcji utworu Wołanie, inicjuje ją efektowny, uroczysty, kwartowy skok. Końcowe wyrazy poetyckich strof często otacza gęstwina pogłosu. Linia melodyczna ulega gwałtownemu rozjaśnieniu od znamiennych słów: „ja śpiewam tę pieśń, ciągle mam nadzieję”. W ramach najbardziej ekspresyjnego fragmentu znika taneczność, górę biorą piramidy gitarowych współbrzmień, a waltornia porzuca rytmiczne granice perkusyjnego pulsu, wykonując żwawo powtarzane dźwięki (tzw. tremolo). Ostatnią zwrotkę znów oplata gustowny walc, a definitywnie kończące całość, chropowate posykiwania przywodzą mi na myśl zwieńczenie bardzo ważnego dla mnie utworu z solowego dorobku Tomasza Budzyńskiego – Di end.
Odrębny akapit należy się piosence, która od pierwszego przesłuchania skradła moje serce, fascynując kantylenowym nastrojem linii melodycznej, jak również rozbudowaną formą. Nieodgadnionym mrokiem napawa już sam jej tytuł – Nas nie ma, a pierwsze, posuwiste dźwięki przepełnia zgrzytliwość. Trudno jednoznacznie zawyrokować, czy należą one do przesterowanej gitary, czy jednak klawiszy. Z tych zamglonych barw wypływa skoczna, gitarowa melodia, wsparta finezyjnymi klekotami perkusjonaliów. Malowniczą przestrzeń dodatkowo ożywiają hejnałowe, kwintowe motywy waltorni. Ów selektywny akompaniament pozwala rozbłysnąć partii wokalnej, zainicjowanej podniosłymi zawołaniami: „Tomie Bombadilu, Bombadilu Tomie”. Rozczula mnie ta inwokacja, skierowana do bajecznej postaci z Tolkienowskiego Władcy Pierścieni. Rzeczonym wykrzyknikom hałaśliwie wtóruje sekcja rytmiczna, szczególnie bas ujmuje kaskadami pięciodźwiękowych, celowo postrzępionych motywów. W dynamicznym przedrefrenie na powierzchnię wypływają chrapliwe terkoty perkusjonaliów, natomiast wokalista zamaszyście dialoguje z waltornią. Tomasz Budzyński precyzyjnie śpiewa m.in. kwartową odległość, okalającą wyraz „schowamy”. Nowy segment utworu stanowi refren, gdzie wytworność powtarzanych dźwięków otula wymowne frazy: „nic nie mamy, ale mamy wszystko”. Pierwszą głoskę słowa „ale” wykonawca każdorazowo koloruje nieco klezmerskim przydźwiękiem „h”. Z kolei powtórzenie słowa „wymaluj” przypieczętowuje kunsztownym melizmatem, czyli szerokim ozdobnikiem. W drugiej zwrotce moją konsternację wzbudza transakcentacja na słowie „pagórki”, lecz coraz częściej myślę, że może właśnie dzięki niej sylaby przepływają gładkim, rytmicznym strumieniem. Po chwili mamy do czynienia z dźwięcznym otwarciem samogłosek „e” w słowie „pięknieje”. Tuż po wybrzmieniu kolejnego refrenu następuje zupełnie nowa myśl muzyczna, rozpoczęta szorstkimi akordami gitary. Bezpośrednio wypływają z nich gromkie repetycje pytania: „gdzie jesteś”, które podmiot liryczny kieruje ku pięknu i dobru. Z czasem zastępują je kilkakrotne powtórzenia tytułowych słów. W obrębie powyższych zawołań waltornia wykonuje szlachetne, jazzujące improwizacje. Zaanonsowany instrument chwilę później klamrowo intonuje malownicze, kwintowe sygnały, znane z początku piosenki. Apogeum podniosłości dostrzegam wtedy, gdy na samym końcu rozbrzmiewają one a cappella, spowite ciepłą aurą marzycielskiego pogłosu.
Z magicznego zakątka liryzmu powracamy do ostrego, riffowego hałasu, obecnego w kompozycji Przyjaciel. Gitarowy motyw przewodni tworzą uroczyste odległości całego tonu i kwarty. Kiedy wokalista smutnym, choć jednocześnie pełnym zadziornego wigoru głosem śpiewa: „pozostał mi jeszcze płacz, ostatni mój przyjaciel”, wierzę mu bez reszty. Nie popadam jednak w głuchą, rozpaczliwą ciemność, otulona jaskrawością tercjowych skoków oraz katarynkowo powtarzanymi dźwiękami. W refrenie objawiają się ornamentalne, waltorniowe warkoty, czy gęste, wirtuozowskie kaskady perkusyjnych uderzeń. Przed kolejną zwrotką wokalista zręcznie, bez najmniejszego wysiłku śpiewa skomplikowaną wykonawczo odległość trytonu na drugiej i trzeciej sylabie wyrazu „obiecanej”. Kulminacyjne frazy: „niech cofnie się czas na ziemi” przeszywają mnie do szpiku kości. Dopełniają je orientalne współbrzmienia gitary, przeradzające się z czasem w ogniste powtórzenia początkowego riffu. Kolejny utwór, zatytułowany Dzień ojca, także stanowi nośnik rockowej energii. Perlisty, symetryczny riff miarowo opada ku niskim rejestrom, olśniewając majestatem półtonowych ornamentów. Już pierwsze słowa wokalu odwołują do tytułu jednego z wcześniejszych utworów grupy – Tam, gdzie kończy się kraj. Inny wers natomiast: „nadszedł nasz czas”, kunsztownie parafrazuje fragment klasycznego przeboju Armii – Jeżeli. Tęskna linia melodyczna szczególnie wzrusza podczas gorliwego błagania: „nie omijaj mnie, proszę”. Symfoniczny pierwiastek jest zasługą zamglonych, klawiszowych warstw, a salonowe motywy waltorni upiększają repetycje riffu przed drugą zwrotką. Moją uwagę przykuwa instrumentalna część, pełna chrapliwych terkotów perkusjonaliów, równomiernych pejzaży waltorni oraz płomiennych gitarowych warstw. Zanim rozkwitnie trzecia zwrotka, przewodnią osnowę gitary ubarwiają łagodne, fortepianowe melodie, które później wysuwają się na pierwszy plan i swą natchnioną, teatralną subtelnością domykają utwór. Uważam, że niezwykle mocnym punktem recenzowanego wydawnictwa jest piosenka W każdą stronę. Poszarpane motywy gitary, siarczyście podbijane mocnymi akordami, korespondują z mrokiem wiodącej linii melodycznej zwrotek. Dominują w niej tercje oraz kwarty. Przeciwwagę stanowi refren od słów: „są zerwane moje więzy”, uwydatniający śpiewność nostalgicznych, miarowo powtarzanych dźwięków. Zupełnie nowy fragment inicjują wyrazy: „więc chodźmy”, a jego znakiem rozpoznawczym są hałaśliwe, gitarowo-waltorniowe współbrzmienia. Cały ten zróżnicowany konglomerat melodycznych barw ozdabia ekspresja połamanego, nieoczywistego rytmu. Ostatni refren poprzedzają klawiszowe chóry, przypieczętowane zawadiackim glissandem (płynnym prześlizgnięciem pomiędzy dźwiękami). Chłodne, zgrzytliwe sprzężenie gitary, intrygujące stopniowym wybrzmiewaniem, naznacza opisywane dzieło szczyptą zagadkowego dramatyzmu.
O instrumentalnej introdukcji piosenki Ciche dni mogłabym napisać kwiecisty elaborat. Barwnych plam brzmieniowych słychać tu wszak bez liku: perliste dzwoneczki, klawiszowe klaksony, a nawet taneczne, syntezatorowe warstwy. Gdy do głosu dochodzą pozostałe instrumenty, pierwszoplanową rolę przez moment odgrywają klawisze, uskuteczniając wyraziste glissanda, zarówno w kierunku wznoszącym, jak i opadającym. Wraz z nadejściem rozmarzonego wokalu, przez gęstwinę instrumentów przedziera się jeszcze jedna klawiszowa płaszczyzna, czarująca dystyngowanym rozedrganiem. Końcówki lapidarnych, wokalnych fraz otacza podniosłość rozległego pogłosu. Nie brakuje też błyskotliwej ruchliwości perkusyjnych wystrzałów. Refren oplatają zaanonsowane powyżej glissanda, sinusoidalnie wzmacniające słowa, zaśpiewane wzniośle, ku pokrzepieniu serc: „życie ma sens, miłość jest możliwa”. Nie mogę także przejść obojętnie obok prostoty, a zarazem trafności wersu, który kształtuje drugą zwrotkę: „wszyscy zakochani są niepokonani”. Wyróżnik rozbudowanej części instrumentalnej to najpierw chropowate motywy gitary, które następnie kreują wyrazisty kontrapunkt względem surowych i ascetycznych zawołań waltorni. Chłodną aurę falujących, elektronicznych krajobrazów ocieplają szeptane powtórzenia enigmatycznych pytań, miękko wyrecytowane przez wokalistę: „skąd przychodzi i dokąd podąża”. Utwór Pielgrzymka odznacza się ponownie ekspresyjnym sznytem, obecnym w początkowych stukotach perkusji. Z uwagą śledzę statyczny przepływ melodii wokalnej zwrotek, gdzie mrocznym półtonom przeciwstawiają się jasne, tercjowe odległości. Spośród spiętrzenia gitarowych współbrzmień łapczywie wyławiam te rozwibrowane, celowo spłaszczone. Repetowane kanonady zamaszystych, waltorniowych motywów stanowią instrumentalny refren. Wytropiłam też wielowymiarowy wers, zaczerpnięty z Księgi proroka Izajasza: „noc się posunęła, przybliżył się dzień”. Tomasz Budzyński wykorzystał go już niegdyś, w utworze Kometa nr 8 z ostatniej, solowej płyty, zatytułowanej Pod wulkanem. Nieszablonowe zwieńczenie piosenki okalają uniwersalne hasła, pełne nagłych zmian melodycznych. Najbardziej biorę sobie do serca jakże charakterystyczne dla Armii przesłanie: „z ciemności na światło”. Po tym hipnotyzującym, świetlistym przebłysku można już tylko wznieść się ku niebiańskim przestworzom. Niechybnie dotrzemy tam, poprowadzeni przez najdłuższy utwór na recenzowanej płycie – Niebo nad niebem. Naszpikowany symfonicznym rozmachem początek malują monumentalne, klawiszowe chóry w niskim rejestrze. Owe masywne akordy za chwilę staną się harmoniczną osią partii wokalnej. Przyznam, że dostrzegam nieuchwytną baśniowość w uporczywych powtórzeniach tytułowych wyrazów. Z kolei wokalna drapieżność nasyca pierwszy z dwóch refrenów. Tworzy go krzepiące stanowisko: „człowiek nie jest sam”, które przed laty głosił filozof – Abraham Joszua Heschel. Z tymi słowy także zetknęłam się wcześniej w twórczości Tomasza Budzyńskiego. Taki tytuł nosi bowiem mroczne dzieło z albumu Osobliwości. Z kolejnych zwrotek wyłuskuję choćby donośny pytajnik: „co robisz tak wysoko”. Kiedy zaś na przestrzeni ostatniej zwrotki występuje słowo „anioł”, okrywa je śpiewna, tercjowa aureola. Zdecydowanie jednak największym ukojeniem napawa mnie koronna fraza drugiego refrenu: „niebo jest po naszej stronie”, wsparta dobitną, niepozbawioną arystokratycznej masywności oprawą muzyczną. Bezkres elektronicznych posykiwań niespiesznie wygasza opisywaną kompozycję, dyskretnymi muśnięciami ulotnych impresji dążąc do epilogu całego wydawnictwa. Mamy tutaj do czynienia z instrumentalną miniaturką, obdarzoną poetyckim tytułem Wiatr w drzewach. Przenikliwe, wietrzne pohukiwania i szmery rozbrzmiewają na kanwie chropowatych, statycznych, klawiszowych rozbłysków, nastrojem przypominających początek utworu Wołanie, chociaż tu wysokości dźwięków są trochę niższe. Porywisty wiatr hula w najlepsze, przybierając na sile. Po pewnym czasie jednak cichnie niemal zupełnie, zostawiając po sobie najpierw dosyć ponury jęk, a następnie odgłos szumu, któremu tylko przez kilka sekund wtórują ptasie pogwizdywania. Być może te ruchliwe powiewy symbolizują codzienną, wewnętrzną walkę człowieka, albo są obrazem dwóch nieustannie ścierających się, tytułowych stanów ducha – wojny i pokoju. Trudno stwierdzić, niechaj każdy odbiera je po swojemu.
Album Wojna i pokój zespołu Armia postrzegam jako oczyszczającą, duchową wędrówkę przez życie. Nawet na styku dekadenckich prawd oraz swoistego rozliczania się z powoli odchodzącym światem, należy szukać upragnionej nadziei. Wyłuskując jej ziarna, zachwycam się malarskością (często lapidarnych) tekstów, zdobiących każdy utwór. Muzycznie mamy wielokrotnie do czynienia z rozbudowanymi formalnie kompozycjami. Kunszt gitarowych pejzaży, zarówno mocnych, riffowych, jak i tych nieco bardziej lirycznych, zaprezentował Stanisław Budzyński. Choć swoim brzmieniem odrobinę nawiązuje do przestrzennych eksperymentów Roberta Brylewskiego, należy zauważyć, iż jego indywidualny styl krystalizuje się znakomicie. Waltornista Jakub Bartoszewski urzeka mnogością na wskroś jazzowych improwizacji, często jednak ustępujących miejsca zwięzłym, uroczystym melodiom, w których dominują repetowane dźwięki oraz hejnałowe, tercjowe odległości. Dariusz Budkiewicz i Amadeusz Kaźmierczak fascynują wyrazistością motorycznej pulsacji, natomiast multum elektronicznych przestrzeni z bajkową gracją rozświetla przystępne partie wokalne. Głos Tomasza Budzyńskiego, czasem śpiewny, a chwilami też dziko rozszalały, precyzyjnie i dźwięcznie intonuje oddziałujące na wyobraźnię strofy, ich zwieńczenia wielokrotnie domykając gęstym, emocjonalnym rozedrganiem. Słowne okruchy światła, galanteria półtonowo-tercjowych kontrastów, ale przede wszystkim nośne, nie dające o sobie zapomnieć melodie – powyższe aspekty sprawiają, że płyta Wojna i pokój to dla mnie dzieło kompletne, wyrafinowane, docierające w najintymniejsze zaułki mojej dźwiękowej wrażliwości.