Płyty

Doznanie rockowo-elektronicznej, Republikańskiej masakry

27 grudnia 2024
Po raz trzeci chciałabym upamiętnić na moim blogu kultowy album zespołu Republika – niezwykle bliskiej mi rodzimej formacji. Tym razem przedmiotem moich analitycznych rozważań będzie ostatnia pełnometrażowa, a chronologicznie siódma płyta grupy, zatytułowana krótko, ale charakternie – Masakra. Wydawnictwo ujrzało światło dzienne w 1998 roku, perfekcyjnie łącząc rockową motorykę z przenikliwymi, elektronicznymi brzmieniami.

Każda z dziesięciu piosenek, zawartych na albumie Masakra, olśniewa mnogością wykonawczych detali. Wielowymiarowe, szlachetne teksty Grzegorza Ciechowskiego są pełne namiętnej miłości, chociaż nie brakuje w nich również tęsknoty oraz bólu rozstania. Płytę rozpoczyna kompozycja tytułowa, tchnąca buntem i rockową ekspresją. Do chrapliwych, celowo poszarpanych motywów gitary rychło dołączają dwie złowrogie warstwy. Pierwsza to gitarowy riff, zbudowany z najmniejszych odległości pomiędzy dźwiękami, czyli półtonów, druga natomiast należy do klawiszy, a na pierwszy plan wysuwa się tu tryton, mroczne i diaboliczne współbrzmienie. Symetryczne, katarynkowe frazy zwrotek wieńczą chóralne, półtonowe prześlizgnięcia pomiędzy dźwiękami – tzw. glissanda. Przez naszpikowany metaforyką tekst przemykają spersonifikowane kompromisy, które: „się łaszą do stóp” i: „są ośliźle przychylne”. Podmiot liryczny nie chce się im podporządkować i radykalnie krzyczy w refrenie: „wolę masakrę”. Rzeczony fragment przypieczętowuje salwa repetowanych dźwięków, oplatająca wers: „chcę usłyszeć ten huk”. Kiedy powtarza się on w drugim refrenie, uzupełniają go łagodnie wyrecytowane przez Grzegorza Ciechowskiego wyrazy: „proszę bardzo”. Akompaniament instrumentalny często kształtują gitarowe grzmoty Zbigniewa Krzywańskiego oraz ascetyczne motywy basu Leszka Biolika. Po drugiej zwrotce gitarzysta raczy nas wielowarstwową solówką, pełną groźnych, świszczących, długich dźwięków. Na ich tle rozbrzmiewają znajome motywy riffu, a cała ta mieszanina muzycznych kontrastów doprowadza nas do ostatniego refrenu. Zadumana melodia fortepianu, wsparta teatralnie spłaszczonymi, elektronicznymi pejzażami, inicjuje Mamonę – największy przebój na albumie. Grzegorz Ciechowski autoironicznie przekonuje nas, że ta piosenka jest pisana, śpiewana, nagrana i wydana dla pieniędzy. Od razu w pierwszych słowach entuzjastycznie obwieszcza: „napisałem dziś piosenkę, już jest nieźle, już jest pięknie”, dodaje jednak z przekąsem: „ale chcę, by było to wyłącznie dla mamony”. Znacznie później natomiast autor nakłania potencjalnego odbiorcę do uważnego wsłuchania się w tekst: „nie traktuję Cię jak głupca, ja zakładam, że Ty słuchasz”. Melodię kształtują niewielkie odległości między dźwiękami. W zwrotkach dominują kanonady repetowanych motywów oraz dystyngowane całe tony. Nieco większe skoki budują przedrefren, choćby dostojna kwarta otacza wyrazy: „najpierw ty”. Przebojowy refren niejednokrotnie przyciemniają iście słowiańskie półtony. Mamy tu  ponadto do czynienia z zasadą call & response, czyli hasło-odzew. Nośne zawołania pozostają niezmienne: „ta piosenka jest”. W chóralnych,  nieco zamglonych odpowiedziach fluktuują natomiast procesy, którym podlega bohaterka tekstu, stworzona dla mamony. Wyrazisty puls sekcji rytmicznej współgra z hałaśliwym wokalem oraz zadziorną partią gitary elektrycznej. Przystępny refren powoli milknie za sprawą jego stopniowego wyciszania. Nasycony przewrotnością tekst porusza temat tabu, jakim niewątpliwie są pieniądze. Warto jednak zwrócić uwagę, że by do czegoś dojść, trzeba sobie na to zapracować i zapłacić odpowiednią cenę, zatem należałoby poszukać (tlącego się w tych słowach) drugiego dna. Ballada Odchodząc stanowi smutny obraz gasnącej miłości, z której ostateczną utratą trudno pogodzić się podmiotowi lirycznemu. Błaga więc swoją ukochaną: „odchodząc zabierz mnie, proszę, weź mnie też”. Każdorazowo oddziałują na moją wyobraźnię poetyckie frazy: „jestem lżejszy od fotografii, z których będziesz mnie teraz wycinać”. Liryczny nastrój zawdzięczamy tu łkającym motywom gitary klasycznej, słyszalnym już we wstępie. Perkusyjne, elektroniczne stukoty nie pozwalają nam jednak całkowicie utonąć w ckliwej subtelności, bowiem uporczywie wtórują linii melodycznej wokalu. Śpiewne (najczęściej tercjowe) motywy kontrastują z kunsztownymi, oktawowymi skokami, które okalają choćby pierwszą i drugą sylabę tytułowego wyrazu, słyszalnego w refrenie. Wytworne dźwięki gitary elektrycznej, nierzadko oparte na rozłożonych akordach, otulają wiodącą melodię refrenu, pieczołowicie ją rozjaśniając. Błagalne prośby narratora wzmacnia kulminacyjna, krystalicznie czysta solówka gitary klasycznej, żałobnie i płaczliwie, ale też wirtuozowsko repetująca pojedyncze dźwięki oraz zręcznie wędrująca pomiędzy środkowym a wysokim rejestrem.

Rozczulający zmysłową tęsknotą, miłosny wiersz Grzegorza Ciechowskiego, zatytułowany 13 cyfr, oprawy muzycznej doczekał się właśnie na płycie Masakra. Industrialne, elektroniczne współbrzmienia, odrobinę kojarzące mi się z egzotycznymi terkotami drumli, a także metaliczne płaszczyzny gitary, klawiszy i basu, współgrają z nieoczywistą partią wokalną. Słychać w niej całą gamę nastrojów, od intymnie recytowanego szeptu, aż do gardłowych okrzyków. Wspomniana melodia urzeka wykonanymi precyzyjnie, skomplikowanymi odległościami septymy małej podczas powtarzania słowa „cyfra”. Wokalista w swej wyliczance dochodzi jednak tylko do ósmej z nich, być może pięć kolejnych (przez zbyt dużą liczbę sylab) zaburzyłoby wartki przepływ narracji. Żarliwy refren, zainicjowany gorączkowym pytaniem: „czy słyszysz tam wołanie me”, cechuje specyficzne zamglenie, jakby głos docierał przez słuchawkę telefoniczną. Koresponduje to z tekstem, w którym autor chwilę później błaga: „podnieś słuchawkę”. Melodię refrenu spowijają szlachetne ornamenty, na przykład w wyrazie „łaknę”. Zupełnie niespodziewanie odzywa się zagrane przez Ciechowskiego solo fletu, fascynujące matową zgrzytliwością oraz rozedrganiem. Utwór wieńczą przestrzenne, perkusyjne stukoty, niejako przygotowujące do pojawienia się następnej ballady. Przeczekajmy noc, bo o niej mowa, nabudowują powściągliwe, miarowo opadające dźwięki basu, którym towarzyszy dystyngowane, perkusyjne kołatanie, dopełnione subtelnymi szmerami. Z czasem słychać też rozłożone akordy klawiszy, wtórujące głównej melodii, zagęszczonej malowniczym pogłosem. Zasygnalizowaną linię melodyczną zwrotek kreują powtarzane dźwięki, domknięte spadającymi w otchłań niskich rejestrów, kwartowymi skokami. Śpiewny, pogodny refren kształtują m.in. wznoszące motywy, a także czarowne, chóralne dopowiedzenia dwóch początkowych fraz. Konglomerat instrumentalnych barw gdzieniegdzie wzbogacają chłodne, robotyczne plamy dźwiękowe klawiszy, rozłożone akordy gitary i dobitne niczym gong melodie basu. Relikt trzeciej zwrotki stanowi ogniste, wirtuozowskie solo organów Hammonda. Jego zakończenie zmyślnie dąży ku klarownym, wysokim rejestrom. Ostatnie refreny zapadają głęboko w pamięć dzięki wielokrotnym repetycjom, trwającym aż do definitywnego wygaśnięcia przesiąkniętych dramatyzmem fraz. Motywem przewodnim tekstu jest tutaj tramwaj, w którego wnętrzu znajdują się kobieta oraz mężczyzna u kresu miłosnego uczucia. Ona niestety poddaje się: „każdym neonem mówisz – nie”, on natomiast ma nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone: „po tych ciemnościach może być już tylko jaśniej”. Z kolei w refrenie prosi rozpaczliwie: „ocal nas”. Ból piekielnej, masochistycznej relacji, gdzie obie strony wzajemnie się wyniszczają, ukazuje następna kompozycja – Sado-maso piosenka. Przedstawieni tu ludzie jedynie z przyzwyczajenia podtrzymują toksyczny związek. Tragizm słów najsilniej ukazują frazy: „i będą razem do śmierci, choć śmierć ich też nie rozdzieli”. Tryton oraz akord zmniejszony, obecne w refrenicznie powtarzanej melodii hałaśliwego, gitarowego riffu, wzmacniają niepokojącą aurę całości. Głos wokalisty początkowo teatralnie snuje opowieść, później z goryczą krzyczy od wersu: „ciągle są razem”, by nagle subtelnym szeptem zaprezentować pozorny spokój ducha bohaterów piosenki: „a oni czasem w zwykłej miłości”. Linię melodyczną niejednokrotnie rozświetlają witalne, tercjowe skoki. Z kolei na przykład fragment: „oni się już nie zabiją”, ubarwiają klaksonowe kanonady klawiszowych motywów.

Pragnę uhonorować osobnym akapitem absolutnie wyjątkowy utwór, który (jak sugeruje tytuł) mógł wydarzyć się tylko raz na  milion lat. Rozpoczynają go zmysłowe trzaski, przywodzące na myśl archaiczne brzmienie płyty winylowej. Dwa nostalgiczne akordy (a-moll i g-moll) wyznaczają harmoniczną oś kompozycji, a elektroniczne płaszczyzny imitują kosmiczne odgłosy, z czasem tworząc śpiewne melodie. Miarowy puls perkusji upiększają rozedrgane, wręcz marszowe terkoty w zwieńczeniach lirycznych, wokalnych fraz. Specjalnością gitary są statyczne, przesiąknięte pogłosem akordy, ustępujące później  miejsca symetrycznym, czterodźwiękowym motywom. Gdy wybrzmi pierwszy refren, blaszany sznyt elektronicznych dźwięków przybiera na sile, a ich stopniowo opadające kropelki stereofonicznie rozprzestrzeniają się po kanałach. W warstwie słownej zaklęty został poetycki opis wielkiej miłości, która rozpoczęła się niepozornie, w pokoju hotelowym, gnana kosmiczną namiętnością. Siłę płomiennego uczucia odzwierciedlają wersy: „najpiękniejsza katastrofa, eksploduje supernowa”. Jakże urokliwie prezentuje się opis eksplozji pokrewieństwa ciała i duszy, które nadeszło niespodziewanie: „raz na milion świetlnych lat”. Należy jednak podkreślić, iż naukowo lata świetlne nie wyznaczają czasu, lecz stanowią jednostkę odległości. Skoro jednak poetyckie strofy nieustannie rozpalają zmysły i uruchamiają wyobraźnię, można wybaczyć autorowi tę drobną nieścisłość. Linia melodyczna upstrzona jest niewielkimi odległościami pomiędzy dźwiękami, jedynie refren zdobią rozległe skoki o sekstę małą, okalające choćby ostatnią sylabę wyrazu „podobno” i słowo „raz”. Osoby, które uczestniczyły w nagrywaniu Masakry wspominają, że realizator albumu – Leszek Kamiński długo egzekwował od wokalisty jak najlepsze zaśpiewanie owych sekstowych odległości. Ów artystyczny trud przyniósł pożądane efekty, gdyż teraz możemy ze wzruszeniem delektować się każdym dźwiękiem nieziemskiej, emocjonalnej melodii. Kompozycja Raz na milion lat wciąż pozostaje dla mnie jednym z najpiękniejszych klejnotów w dyskografii zespołu Republika.

Gramy dalej – namawia tytuł kolejnej piosenki, poddaję się więc skwapliwie powyższemu imperatywowi. Wyznacznik katarynkowej lekkości jest tu zasługą kreskówkowych motywów klawiszy, złożonych zawsze z czterech dźwięków. Rozbrzmiewają one w trzech konfiguracjach – opadającej, wznoszącej i falującej. Słowa celnie naigrywają się ze sztuczności teleturniejów: „gramy dalej w konkursie na najlepszą parę, uśmiechaj się”. W dalszym przebiegu utworu autor obmyśla scenariusz, jak zwyciężyć tego typu rozgrywkę. Za sprawą znakomitych, lektorskich umiejętności perkusisty grupy – Sławka Ciesielskiego, przez chwilę naprawdę możemy poczuć atmosferę takiego podniosłego, telewizyjnego konkursu. Podobna recytacja, również autorstwa wspomnianego muzyka, pojawiła się w jednej z wcześniejszych, singlowych kompozycji Republiki – Sam na linie. Czyżby więc historia zatoczyła koło? Gitarowe akordy, przepuszczone przez efekt zwany flangerem, wyróżnia ekspresyjne staccato, determinowane rytmicznym poszarpaniem. Z kolei tytułowe wyrazy otulają motoryczne, tercjowe skoki wokalne. Grzegorz Ciechowski barwnie moduluje głosem podczas ostatnich powtórzeń frazy: „uśmiechaj się”. Za niekwestionowany atrybut lirycznej kompozycji Strażnik snu uważam śpiewność melodii wokalnej. Kształt zwrotek determinują opadające, rozłożone akordy, które oplatają na przykład słowa: „o czwartej pięć”. Ekspresję przedrefrenu wyznaczają błyskotliwe salwy repetowanych dźwięków, które w refrenie, spowitym baśniowymi, eterycznymi chórkami, ulegają rozrzedzeniu. Magia linii melodycznej oraz natchnione uderzenia perkusji potęgują oniryczny nastrój. Przeciwstawiają się mu jednak ostre dźwięki gitary, druga (zdecydowanie bardziej ekspresyjna) warstwa perkusji i trudne do jednoznacznego, słuchowego zidentyfikowania warkoty. Podmiot liryczny stoi na straży snów swojej ukochanej, pilnując, by przepływały bez zakłóceń. Zaskakuje jednak wielokrotnie powtarzany fragment: „nad Tobą płyną wolno moje sny”, ponieważ narrator czuwając nad nią, nie mógł przecież spać. Tak czy inaczej, warto dać się ukołysać tej hipnotyzującej, powabnej pieśni. Epilog opisywanej płyty to lapidarne, aczkolwiek silne stanowisko, zawarte w gorzkim tytule Koniec czasów. Do syntetycznych warkotów rychło dochodzą kolejne, instrumentalne przestrzenie, takie jak posuwiste dźwięki basu oraz metaliczne motywy gitary. „Nie ma o czym pisać, skończyło się” – narrator nie tyle dyskredytuje współczesną, zastaną rzeczywistość, ile dokonuje prowokacji, zmuszając słuchaczy do polemiki. Siarczyste frazy wokalne przedzielają spazmatyczne oddechy. Melancholijny refren napędza niewesoła konstatacja: „skończyły się czasy”, wybrzmiewająca często równolegle z recytowanymi słowy: „w tobie też”, dopełnionymi wykrzyknikiem: „we wszystkich”. Ogromną rangę ma osobisty stosunek narratora do głoszonych prawideł, uwydatniony w puencie: „kiedyś wszystko to czułem, a dziś tylko wiem”. Cała kompozycja ekscytuje mnie podniosłością ascetycznej melodii wokalnej, a także dwiema awangardowymi solówkami. Obie wymykają się z ram zasadniczej tonacji. Pierwszą na syntezatorze wykreował Grzegorz Ciechowski, a obecne w niej gęste, przenikliwe zgrzyty odzywają się przy wtórze iście bluesowych, przesterowanych dźwięków basu Leszka Biolika. Drugie solo należy do Zbigniewa Krzywańskiego, którego gitarowe kaskady ponownie krążą wokół złowrogich półtonów oraz trytonów, przełamanych czasem jaskrawymi tercjami, uroczystymi kwartami, jak również długimi, rozedrganymi dźwiękami, zachwycającymi powolnym wygasaniem.

Album Masakra zespołu Republika urzeka potęgą brzmienia, które skrzętnie godzi dwie muzyczne stylistyki – rockową i elektroniczną. Gitarowe melodie współkompozytora wszystkich utworów – Zbigniewa Krzywańskiego, zapierają dech w piersiach bogatym arsenałem pomysłowych, awangardowych poszukiwań. Emocjonalne teksty Grzegorza Ciechowskiego nierozerwalnie sklejają się z wykonanymi przez niego, śpiewnymi melodiami, pełnymi zarówno niewielkich odległości pomiędzy dźwiękami, jak i skomplikowanych (sekstowych, septymowych, czy oktawowych) skoków. Reprezentanci sekcji rytmicznej, czyli Leszek BiolikSławek Ciesielski raczą nas wyrazistym pulsem, uskuteczniając w jego obrębie multum instrumentalnych kolorów. Gęstwina różnorodnych współbrzmień, przystępne melodie oraz poetyckie teksty, to wszystko sprawia, że Republikańska płyta sprzed 26 lat masakruje odbiorców swymi dźwiękowymi walorami, ale podkreślam, czyni to wyłącznie w pozytywnym ujęciu tego wieloznacznego słowa.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.