Koncerty

Doznanie piosenkowego kunsztu wśród festiwalowego zgiełku

10 lipca 2024
Po siedmioletniej przerwie wróciłam na Open’er Festival. Mój jednodniowy pobyt składał się z dwóch koncertów – Duy Lipy oraz Benjamina Clementine’a.

Przede wszystkim pragnę podkreślić, że z odbywającym się co roku na lotnisku Gdynia-Kosakowo Open’erem mam silny związek emocjonalny, bowiem od 2011 roku przeżyłam tam multum niezapomnianych koncertów. Dla przykładu wymienię: Coldplay, Prince’a, Blur, czy wreszcie Steve’a Reicha, którego flagowy utwór Music for 18 Musicians zaszczepił we mnie niegasnącą fascynację nurtem minimalistycznym, należącym do klasycznej muzyki współczesnej. Festiwalowe powroty bywają różne, ten akurat dostarczył mi kilku sygnałów, że mój czas koneserki Open’era już raczej minął, co nie zmienia faktu, iż mogę podzielić się z Wami garścią muzycznych uniesień.

Brytyjski wokalista oraz multiinstrumentalista – Benjamin Clementine urzeka mnie swymi utworami już niemal dekadę. Szczególnie sobie cenię jego debiutancki album, zatytułowany At Least for Now i to na piosenki z tej płyty najbardziej czekałam podczas relacjonowanego koncertu. Choć scena, na której grał wokalista, była drugą co do wielkości, a publiczność reagowała niezwykle żywiołowo, opisywany występ oczarował mnie kameralnością i liryzmem. Kompozycje Clementine’a można było podzielić na dwie grupy. Pierwsza to piosenki taneczne, okraszone industrialnymi beatami, drugą stanowiły natomiast nobliwe, balladowo-akustyczne utwory, z przewagą malowniczych, fortepianowych dźwięków, wykreowanych przez samego mistrza ceremonii. Właśnie do subtelnego oblicza artysty było mi najbliżej i tych jego akustycznych pieśni mogłabym słuchać bez końca. Ów nietuzinkowy, niski, rozedrgany, przesiąknięty emocjonalną głębią oraz intonacyjną precyzją wokal prezentował się zjawiskowo. Ponadto słychać było gardłową chrypkę, a także przejmujące swingowanie. Wykonawca sprawnie przeskakiwał pomiędzy niskimi a wysokimi rejestrami. Siła teatralnie skandowanych, ostrych i niskich dźwięków dała o sobie znać choćby w refrenie przebojowej ballady Cornerstone, upiększonej szaleńczymi akordami fortepianu i pogodną linią melodyczną. Ze wspomnianej wcześniej debiutanckiej płyty artysty zabrzmiała też piosenka Condolence, w ramach której Benjamin Clementine dociekliwie pytał widownię o brzmienie poszczególnych słów utworu w języku polskim. Próbował je nieporadnie powtarzać ku uciesze tłumu. Usłyszałam jednak sporo piosenek, których tytułów nie udało mi się zweryfikować. Charakterystyczne dla nich były wpływy muzyki gospel, a dokładniej zjawisko call & response, czyli zawołanie-odpowiedź, za sprawą którego wokalista zawzięcie dialogował z publicznością, aktywizując ją do gromkiego, wspólnego śpiewania. Dynamiczny chór widowni towarzyszył również emocjonalnej balladzie I Won’t Complain. Zdobi ją wytworny refren, złożony z majestatycznych, długich dźwięków.  Zwieńczeniem koncertu okazała się moja ulubiona kompozycja artysty, monumentalna, wzniosła pieśń, zatytułowana Adios. Ekspresja burzliwych warstw fortepianu kontrastowała z rzewną, wręcz pogrzebową melodią, a podczas improwizowanej części wykonawca pozwolił sobie na wokalną ekwilibrystykę, pierwszorzędnie imitując specyfikę śpiewu operowego. Nie sposób zapomnieć tak poruszającego i wyrafinowanego pod względem wykonawczym koncertu.

Nieco większa powściągliwość emocjonalna będzie towarzyszyła mi podczas opisu drugiego wydarzenia tegorocznego Open’era. Brytyjsko-albańska gwiazda współczesnego popu – Dua Lipa, od kilku lat fascynuje mnie wokalną lekkością, a także przebojowymi, melodyjnymi piosenkami. Szczególnie utwór Levitating uznaję (rzecz jasna czysto subiektywnie) kwintesencją ambitnej, tanecznej muzyki obecnego stulecia. Marzyłam więc, by odśpiewać tę niezwykle bliską mi kompozycję wraz z tłumem fanów. Kiedy jednak stałam w strugach deszczu wśród napierających zewsząd ludzi, którzy zarówno wspomnianą piosenkę, jak i inne utwory śpiewali tak głośno, że z trudem słyszałam wykonywane przez Duę Lipę melodie, wezbrały we mnie smutek i rozczarowanie. Oczywiście, łapczywie wyławiałam strzępki melodycznych popisów wokalistki, bo rozentuzjazmowani widzowie chwilami pozwalali sobie na krótkie przerwy w swych okrzykach, ale jednak było to dla mnie za mało. Oprócz wspomnianego Levitating, w którym przebijały się wykwintne harmonie wokalne kunsztownego chórku, zachwyciło mnie usłyszane już na początku koncertu Training Season, a także pełne kreskówkowych, syntetycznych smyczków Love Again. Dodatkowo należy wspomnieć, że wokalistka podczas niniejszej trasy koncertowej promowała swój najnowszy, wydany w maju 2024 roku album Radical Optimism, ale zaproponowana przez nią lista utworów obejmowała także kompozycje z poprzednich płyt. Cieszy mnie powyższy fakt, gdyż usłyszałam na żywo wszystko, co chciałam, jeśli chodzi o dyskografię Duy Lipy. Nagrodą dla wytrwałych były bisy. Dałam się wówczas ponieść żwawemu, emocjonalnemu Don’t Start Now, jak również wieńczącej cały koncert, pełnej uroczystych, symetrycznych motywów kompozycji Houdini, której ekspresyjnemu rytmowi trudno się oprzeć. Mężnie znosiłam też instrumentalne, elektroniczne warkoty, charakterystyczne dla muzyki techno. Myślę jednak, że jestem w niniejszej opinii odosobniona, bowiem publiczność nagradzała je sowitym aplauzem. Dua Lipa jest wspaniałą technicznie wokalistką i ubolewam nad tym, że nie mogłam w pełnej krasie obcować z szerokim wachlarzem jej możliwości głosowych. Myślę jednak, iż podobne rozterki towarzyszyłyby mi w intymniejszej, klubowej przestrzeni, gdyż mamy do czynienia z artystką na szeroką skalę, której utwory zna na pamięć mnóstwo młodych ludzi. Dziękują oni w ten sposób wokalistce za jedyną w swoim rodzaju muzykę.

Dwa różne koncerty, a w moim sercu cały kalejdoskop emocji. Należy więc zauważyć, że ów jednodniowy pobyt na festiwalu Open’er był krótki, ale treściwy. Benjamin Clementine poruszył mnie do głębi wykonawczym kunsztem oraz jedynym w swoim rodzaju wokalem, zaś Dua Lipa dostarczyła mi sporo energii, wykonując szereg niekwestionowanych przebojów. Chociaż zdecydowanie wolę konsumować muzykę w mniej zatłoczonych przestrzeniach, ani trochę nie żałuję tej ekscytującej, festiwalowej dawki nośnych, melodyjnych piosenek.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.