Doznanie wzmożonego apetytu na życie
Mam wrażenie, że piosenki Alicji Majewskiej, do których muzykę skomponował Włodzimierz Korcz, towarzyszą mi od zawsze i jak żadne inne zdefiniowały moją wrażliwość na dźwięki. Kanoniczny duet w ostatnim czasie funkcjonuje jako trio, gdyż poszerzył się o znakomitego twórcę, głównie utożsamianego ze środowiskiem kabaretowym – Artura Andrusa. To jego zasługą są wszystkie teksty na najnowszej płycie Alicji Majewskiej, zatytułowanej Piosenki Korcza i Andrusa, która swoją premierę miała 11. listopada.
Anonsowany album jest drugą tzw. monograficzną płytą w dorobku Alicji Majewskiej. Monograficzną, czyli taką, na której znakomity kompozytor – Włodzimierz Korcz stworzył piosenki do tekstów tylko jednego autora. Pierwszy tego typu przypadek miał miejsce w latach osiemdziesiątych, gdy powstało wydawnictwo pt. Piosenki Korcza i Młynarskiego. W tym miejscu dodam, że wciąż moim wielkim marzeniem jest, żeby ów album ukazał się w wersji kompaktowej. Teraz z kolei przyszedł czas na Piosenki Korcza i Andrusa, czyli płytę, na którą złożyło się 10 utworów, z czego siedem absolutnie premierowych. Co z pozostałymi? Wyjaśnię w dalszej części niniejszej recenzji.
Rozpoczęcie albumu jest spektakularne, ogniste, przebojowe – mogłabym sypać określeniami bez końca, bo to mój absolutny faworyt na opisywanej płycie. Przykuwa uwagę już szlagwort, stanowiący jednocześnie jego tytuł – Koneserzy kolejnego dnia. Dostrzegam tutaj literacką asocjację z hasłem, niegdyś śpiewająco wygłaszanym przez Marka Grechutę: „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”. Tekst Artura Andrusa mówi moim zdaniem o cieszeniu się przyszłością i odkrywaniu kolorowych chwil, które dopiero przed nami. Po kilku zamaszystych uderzeniach perkusji słychać czarujące współbrzmienia gitary i już mogę zdradzić, że ich przebojowa sekwencja dźwięków powróci do nas w trakcie piosenki jako barwna wokaliza. Zwrotki cechuje melodyjność, wykonawcza lekkość oraz swego rodzaju melancholia, szczególnie słyszalna w opadającym ozdobniku na słowie „dnia”. W drugiej części każdej ze zwrotek warstwę aranżacyjną ubarwiają ostre, dostojne dźwięki saksofonu. Nośnością fascynuje muzyczny zwrot akcji, który pojawia się na przykład od wersu: „pożyjemy, zobaczymy”. Melodia brzmi tu jaśniej, nieco pogodniej niż dotychczas, a rozłożystością oraz wykonawczą szlachetnością porusza ornament w wyrazie „dzień”. Dźwiękową jaskrawość zawdzięczamy również perlistym dzwoneczkom klawiszy, wykreowanym przez Rafała Stępnia – znakomitego muzyka, któremu Włodzimierz Korcz powierzył większość klawiszowych partii na opisywanej płycie. Wraz z przebiegiem formy przywoływanego przeze mnie utworu, znana ze wstępu melodia gitary objawia się w postaci wokalizy, która dla mnie jest ognistym, emocjonalnym rozkwitem niepohamowanej radości życia. Intonuje ją Alicja Majewska wraz z niezwykle precyzyjnym chórkiem, w skład którego wchodzą młodzi artyści, specjalizujący się w wykonawstwie utworów musicalowych. Na samym końcu piosenki wokalistka ekspresyjnie powtarza tytułowy szlagwort, a instrumentalnie całość przypieczętowuje gitara, wzmocniona przez chwilę klaksonowymi motywami saksofonu. Powrotne na kwiecień to sielankowa ballada, a jej tekst znów skłonił mnie do subiektywnego wytworzenia w głowie literackiej paraleli, ale tym razem moje skojarzenie powędrowało ku utworowi również w wykonaniu Alicji Majewskiej z muzyką Włodzimierza Korcza. Mam na myśli piosenkę o poszukiwaniu azylu od codzienności, zatytułowaną Tam, gdzie nie trzeba drżeć. W Powrotnych na kwiecień mowa o ucieczce, a dokładniej o tym, że może ludzie zmieniliby się na lepsze, gdyby mieli gdzie przeczekać szarą, nienapawającą ani trochę optymizmem jesień. Autor wyraża nadzieję, iż wiosną będzie piękniej, ponieważ przyroda budząca się do życia sprawi, że świat wystrzeli paletą barw, zarażając ludzi eksplozją radości. Łagodny nastrój nabudowują tu klawisze, perkusja oraz romantyczny głos Alicji Majewskiej, a ciekawym detalem wykonawczym jest wieńczący piosenkę dźwięk odgłosu stukotu kół pociągu, który słychać akurat wtedy, gdy mowa o nim w tekście. Kompozycja Niedaleko stąd była pierwszym ujawnionym utworem z recenzowanej płyty i w mojej opinii wzorcowo podsycała apetyt na resztę albumu. Ponownie w jej warstwie literackiej można mówić o afirmacji życia. Tym razem w zobrazowaniu powyższej pomagają nawiązania do bajek oraz baśni, spuentowane mądrą konstatacją, iż realna egzystencja, często w małym, skromnym miasteczku, może być o wiele bardziej ekscytująca niźli ta, która zrodziła się z baśniowej wyobraźni znamienitych autorów. Zachwyca tu także częsty patent kompozytorski w postaci kontrastu pomiędzy melancholijną zwrotką, utrzymaną w molowej (smutnej) tonacji a refrenem rozbrzmiewającym w tonacji durowej, czyli pogodnej, wesołej. Niebywałą uczuciowością ujmuje mnie nowa myśl muzyczna, która rozbłysła tylko na chwilę, w trzeciej zwrotce od wersu: „i świadomości”. Utwór Historia niedopowiedziana posiada najpiękniejszą introdukcję instrumentalną na całym albumie, pełną iście Chopinowskich pejzaży fortepianu i co ważne – wykreował je sam kompozytor. Towarzyszą im zapierające dech w piersiach współbrzmienia instrumentów smyczkowych, za które odpowiada od lat koncertujący oraz nagrywający z Alicją Majewską i Włodzimierzem Korczem Warsaw String Quartet, wcześniej znany jako Warsaw Opera Quartet. Tak jak w poprzednim utworze, tutaj również słychać kontrast tonacji, zwrotka naturalnie wyrasta z emocjonalnej introdukcji, a refren pomimo tęsknych słów brzmi radośnie. Ponadto wokalne epizody poprzedzają szlachetne motywy gitary elektrycznej, które wykreował znakomity muzyk – Artur Gierczak. Hipnotyzującym szeptem urzeka puenta, „że to, co niedopowiedziane jest dużo lepsze i ciekawsze”, a malownicze, efektowne motywy na Chopinowską modłę spinają całą piosenkę wyrazistą klamrą.
Popularne powiedzenie głosi, żeby nie oceniać książki po okładce, ale w branży muzycznej można je sparafrazować, żeby nie oceniać płyty po (dostępnej jeszcze przed oficjalną premierą) liście utworów. Dlaczego o tym piszę? Przyznaję się bez bicia, sama popełniłam ten błąd. Kiedy bowiem zobaczyłam, że na albumie znajdą się dwie kompozycje z poprzednich płyt, czyli Wiesz? oraz O sercu szczerozłotym, mina trochę mi zrzedła. Dopiero w bezpośrednim kontakcie z muzyczną zawartością albumu moja radość nie miała granic, gdyż okazało się, że aranżacje owych piosenek są odmienne od tych wcześniejszych. Nowa odsłona utworu Wiesz? to kunsztowna, kameralna bossa nova, którą Alicja Majewska wykonała w duecie z samym autorem tekstu – Arturem Andrusem. W dodatku obojgu wokalistom towarzyszą wyłącznie subtelne dźwięki gitary akustycznej, wykreowane przez absolutnego mistrza w swym fachu – Marka Napiórkowskiego. Wciąż z wypiekami na twarzy wsłuchuję się w wokalne harmonie, obecne we wszystkich refrenach. Najczęściej wiodącej melodii towarzyszy druga, pełna motorycznie powtarzanych dźwięków, ale na przykład po trzeciej zwrotce słychać dwie niezwykle emocjonalne, niemal pełnoprawne partie, układające się w dwugłos wręcz nieziemski. Ujmuje też barwne ścieranie się odmiennych szkół wykonawczych, czyli żarliwy, wyćwiczony technicznie wokal Alicji Majewskiej i ascetyczny, pełen uroczej prostoty głos Artura Andrusa. O sercu szczerozłotym to kolejny duet, ale tym razem wydarzyło się coś absolutnie spektakularnego. Otóż swój studyjny debiut wokalny zaliczył tu kompozytor opisywanej piosenki – Włodzimierz Korcz. Jego wykonawcze wstawki cechuje ogromna emocjonalność oraz charakterystyczne przydźwięki, przez które samogłoska „a” jest poprzedzana barwnym zapowietrzeniem. Słuchowo jawi mi się ono jako głoska „h”. Rewolucyjnym pomysłem jest też dodatkowa zwrotka, w której duet wokalny nawiązuje ze sobą dialog. Włodzimierz Korcz z lekka kryguje się, że może nie wszystkie dźwięki wyszły mu odpowiednio czysto, co Alicja Majewska kwituje komplementem: „otóż jak na pianistę, całkiem w porządku Pan śpiewa”. Muzycznie trudno tu natomiast przejść obojętnie obok efektownych smyczkowych płaszczyzn, nasilających się w refrenie. Bodaj najbardziej frywolną piosenką na albumie jest kompozycja Szczęście chodzi piechotą i muszę przyznać, że wracam do niej najrzadziej. Po prostu czułe struny mojej duszy bardziej poruszają patetyczne i natchnione utwory Włodzimierza Korcza, a ta piosenka jest zwiewna, w warstwie tekstowej mówiąca o poszukiwaniu miłości. Trudno jednak nie docenić motorycznych współbrzmień fortepianu i basu w zwrotkach oraz słyszalnych gdzieniegdzie dostojnych sekwencji saksofonu. Nie mogę też przyzwyczaić się do powtórzenia w bliskim sąsiedztwie słowa „że”, ale zdaję sobie sprawę, iż był to celowy zabieg autora, wzmagający rytmiczność tekstu.
Nie wiem, na ile czytelnicy mojego bloga znają historię powstania kompozycji Szalona krewetka. Dla porządku wspomnę, że swoją premierę miała ona kilka lat temu w kabaretowym programie telewizyjnym, a wykonał ją wówczas Zbigniew Wodecki. Nie zarejestrował on jednak wersji studyjnej tego utworu, uczynił to dopiero Artur Andrus, ale co ciekawe Zbigniew Wodecki też miał w niej swój udział, ponieważ wykreował partię chórku. Nową studyjną odsłonę Szalonej krewetki na swej najnowszej płycie zaproponowała natomiast Alicja Majewska. Literacko spotykają się tu dwa światy – realny oraz teatralny (spod znaku kabaretu i operetki). Uniwersalność przekazu sprawia, że ową fuzję dwóch estetyk możemy zarówno poczuć w swojskiej aurze Podhala, jak i w luksusowym Paryżu. Francuską wytworność wyczułam tu także w oprawie muzycznej, bowiem zjawiskowej urody melodia wzrusza do łez, a instrumenty wykwintnie kołyszą nas w rytmie walca. Efektownością ujmują pejzaże smyczków wespół z akordeonem. Z kolei wokalistka tęsknym głosem snuje barwną opowieść, w ostatnim dźwięku każdej ze zwrotek dokonując ekwilibrystyki w postaci wydłużenia go do granic możliwości głosowych. Refren obfituje w chóralne współbrzmienia, a w solowym ustępie Alicji Majewskiej od słów: „operową diwą” motoryka fortepianu nie ma sobie równych. Nośnikiem śpiewnej szlachetności rychło staje się też wokaliza na sylabach: „la ri rą”. Nieśpieszna piosenka o całym życiu to marzycielsko wyśpiewana garść kolorów ludzkiej egzystencji z perspektywy osoby dźwigającej bagaż wielu niezwykle różnorodnych doświadczeń. W warstwie aranżacyjnej najbardziej ujmują mnie na wskroś Mozartowskie melodie fortepianu, które dają o sobie znać w efektownych interludiach (przerywnikach) pomiędzy epizodami wokalnymi. Włodzimierz Korcz już na poprzedniej płycie Alicji Majewskiej udowodnił, że potrafi stworzyć piosenkę, utrzymaną w stylu innego kompozytora. Wówczas był to hołd złożony Zbigniewowi Wodeckiemu i nie brakowało w nim rozwiązań charakterystycznych dla jego twórczości. W epilogu wydawnictwa Piosenki Korcza i Andrusa twórca wzorcowo przyodział stylistyczne szaty Jerzego Wasowskiego. Trudno się dziwić, wszak tytuł tej piosenki brzmi Panie Wasowski, Panie Przybora. To piękna tęsknota za czasami, w których tworzył Kabaret Starszych Panów. Sztuka kabaretowa lśniła wtedy niepowtarzalnym blaskiem, a wyrafinowane żarty zdobiła kultura słowa. Artur Andrus zastanawia się w swym tekście, jak Jeremi Przybora oraz Jerzy Wasowski skomentowaliby dzisiejszą rzeczywistość, konstatując sentymentalnie: „bardzo brakuje tu Was”. Instrumentalne przerywniki pomiędzy zwrotkami obfitują w tzw. oktawy, czyli spektakularne odległości pomiędzy dźwiękami, których Jerzy Wasowski nader często używał jako kompozytor. Słychać je na przykład w przepięknej świątecznej piosence jego autorstwa – Na całej połaci śnieg. W opisywanej kompozycji Włodzimierza Korcza pojawia się też dyskretny (wykonany w formie zwiewnego pogwizdywania) cytat z piosenki Herbatka Kabaretu Starszych Panów. Owa melodia znamiennie wybrzmiewa wtedy, gdy powinno pojawić się ostatnie słowo „Was”. Wykonawczo zachwyca mnie też jazzująca rytmika w trzeciej zwrotce od słów: „więc chodząc nocą po ulicach”, a także zmiana linii melodycznej w ostatnim refrenie, dzięki której można rozkoszować się jaskrawością wysokiego rejestru w partii wokalnej.
Gdy słucham albumu Piosenki Korcza i Andrusa Alicji Majewskiej, towarzyszy mi ogromna chęć do życia. Dzięki barwnym strofom Artura Andrusa pragnę chwytać pełnymi garściami wszystkie kolory egzystencji. Muzyczna szata owych piosenek ma w sobie pierwiastek jesiennej melancholii, jednakże niepozbawionej melodyjnego żaru, stanowiącego twórczy znak rozpoznawczy Włodzimierza Korcza. Nie należy też zapominać o magicznych partiach wokalnych Alicji Majewskiej, pełnych wdzięku, emocjonalności, wrażliwości i tęsknoty. W mojej opinii nikt trafniej nie potrafi oddać swym głosem tak szerokiego wachlarza ludzkich uczuć.