Płyty

Doznanie dźwięków na wskroś polskich

25 marca 2022
W dyskografii wybitnego muzyka – Zbigniewa Wodeckiego figuruje płyta o wdzięcznym tytule Platynowa. Kiedy się ukazała, a więc w 2010 roku, właściwie przeszła bez echa. Teraz natomiast osiąga kosmiczne ceny na aukcjach internetowych. Jeśli chodzi o mnie, uważam ten album za najjaśniejszy brylant, choć raczej powinnam napisać najjaśniejszą platynę, w twórczości owego znakomitego wokalisty i multiinstrumentalisty.

Kiedy płyta Platynowa ujrzała światło dzienne, nawet mistrzowie w dziedzinie krytyki muzycznej nie docenili tych dźwięków, złośliwie szydząc z takiego a nie innego tytułu albumu. Zresztą, renesans twórczości Zbigniewa Wodeckiego miał dopiero nadejść wraz z ukazaniem się po latach jego debiutu, sygnowanego nazwiskiem muzyka wespół z formacją Mitch & Mitch. Przyznam, że mnie też początkowo odstraszył tytuł Platynowa i mylnie zasugerował obcowanie z jakąś składanką Wodeckiego, których zresztą powstało pod dostatkiem. Już pierwsza piosenka rozwiała jednak moje wątpliwości, uświadamiając mi dosadnie, iż mam do czynienia z prawdziwą sztuką.

Ponad połowa albumu Platynowa to umuzycznione przez Zbigniewa Wodeckiego teksty Jana Wołka – bacznego obserwatora rzeczywistości, twórcy szlachetnych metafor i porównań. Album otwiera piosenka-zapewnienie pod tytułem To będzie raj. Tekst bardzo trafnie obrazuje tu rzeczywistość naszego kraju po transformacji ustrojowej i dąży do trafnej puenty: „heroiczne za co ginąć zmieniliśmy w za co żyć”. Muzycznie, fortepian fascynuje swoją motoryką, iście perkusyjną i przywodzącą mi na myśl kompozycje Włodzimierza Korcza. Wokalista raczy nas często zwiewnymi ozdobnikami, a dostojny chórek kreuje wielogłosową przestrzeń. Afrykańskie rytmy zwiastują coś absolutnie nowatorskiego. To utwór Pożegnanie z Afryką (list do przyjaciela). Polak spowiada się tu mieszkańcowi Afryki, iż w jego kraju jest zbyt modlitewnie, „krzyż to po polsku kręgosłup”, a co drugi człowiek robi z siebie albo misjonarza, albo szamana. Jan Wołek zastosował tu wiele dźwięcznych zwrotów, np.: „dwa koła we wozie” oraz (akurat rymujący się ze wspomnianym) „siermiężny czarnoziem”. Ponadto, „dzięcieliną pałają i gryką” nawiązania do Mickiewiczowskiego Pana Tadeusza, a podpis pod listem odwołuje nas do obiegowej przyśpiewki, bowiem brzmi: „polski Góral, co jakoś mu nie żal”. Muzycznie, perkusyjny puls jest iście egzotyczny, a ów nastrój potęguje słyszalna już na początku wokaliza, oparta na sylabie „ło” i ozdobiona gęstym pogłosem. W formie instrumentalnego przerywnika słychać natomiast klawiszową melodię, która brzmi znajomo, jednakże niestety jeszcze nie wymyśliłam odpowiedniego tropu, by skojarzyć ją z konkretnym utworem z muzycznej przeszłości. Opisywaną melodię w kulminacji przejmuje chórek, czyniąc z niej rozmarzoną wokalizę. Towarzyszą jej natomiast ostre dźwięki trąbki, wykreowane przez znakomitego muzyka – Michała Bylicę. Godność ogromna jest liryczną balladą, pełną metalicznych motywów gitary, wytwornie zaokrąglonych samogłosek w partii wokalnej oraz tęsknych, smyczkowych płaszczyzn dźwiękowych. Zwrócę też uwagę na bezwzględnie szorstki w swym wyrazie zwodniczy akord, symbolicznie podkreślający słowo „bezradna”. Nie brakuje również dostojnych, chóralnych pomruków, gdzieniegdzie ubarwionych motywami trąbki. Trudno także przejść obojętnie obok niepokojąco rozedrganego słowa „wątpliwości”, a dopiero na końcu wspomniany przeze mnie wcześniej wyraz „bezradna” osiąga równowagę, bowiem rozjaśnia go gładki, czysty akord, już pozbawiony szorstkiego zabarwienia.

Pod numerem czwartym na albumie znajduje się mój absolutny faworyt, czyli piosenka Diabeł siedzi w nas. Melodia znów brzmi tutaj motorycznie i żarliwie, zupełnie jakby wyszła spod pióra Włodzimierza Korcza. Ostre warstwy gitary elektrycznej przywodzą na myśl muzykę spod znaku Black Sabbath. Za te dźwięki odpowiada wspaniały gitarzysta – Zbigniew Stelmasiak, który na stałe współpracuje choćby ze wspomnianym przed momentem Włodzimierzem Korczem. W jego dźwiękach słychać melodyjność, wirtuozerię, ale przede wszystkim dominuje oryginalny, niemal od razu rozpoznawalny styl. Tekst jest tutaj iście piekielny i bez skrupułów punktuje mroczne strony ludzkiego charakteru. Muzycznie, tytułowe słowa zdobi opadający motyw, pełen dynamicznego pogłosu, a wokal Wodeckiego zachwyca ognistą, gardłową chrypką. Ciąg niepokojących akordów rozbrzmiewa z kolei na wydłużonym do granic możliwości wokalnych słowie „nim”. Gitarowe solo obfituje w kunsztownie rozedrgane dźwięki, a za sprawą wieńczącego całość grzmotu na stałe lądujemy w czeluściach piekielnych. Największym przebojem z albumu okazał się patetyczny, uroczysty walczyk, zatytułowany Trwoga. To tzw. piosenka zaangażowana, która znów opisuje społeczeństwo polskie, najchętniej wciąż zajadle ze sobą walczące. Mroczne motywy sekcji dętej oraz chóralne wielogłosy dopełnia wokal Zbigniewa Wodeckiego, ponownie krzykliwy i gardłowy. Hałaśliwie wyśpiewuje on niewesołą konstatację zawartą w refrenie: „trzeba nam wyznaczyć wroga, bo inaczej, Panie, Pany, same się powyrzynamy”. Warstwę aranżacyjną wzbogacają tu także motorycznie, wręcz marszowo powtarzane dźwięki klawiszy, które swą barwą imitują smyczki. Przed ostatnimi refrenami słychać też melancholijne i rozedrgane solo gitary. Rodacy to kolejny zaangażowany walczyk, co ciekawe, będący reliktem innej płyty Zbigniewa Wodeckiego, zatytułowanej 1995. Na potrzeby Platynowej został on jednak nagrany na nowo. Znów króluje tu dostojność, uroczysty patos, a refren obfituje w wykrzykniki: „niech się w nas goi, niech się zabliźni”. Podążając za kolejnością piosenek na płycie, jest to ostatni tekst autorstwa Jana Wołka. Po utworach tak ciężkiego kalibru, należy nam się chwila wytchnienia w postaci czegoś lżejszego, nieco luźniejszego. Co ciekawe, otrzymujemy ją.

Dobrze, że słońce jest z lekka archaiczną, jazzującą balladą do słów Leszka Aleksandra Moczulskiego. Pełno tu rozmarzonych dzwoneczków oraz łagodnych dźwięków klawiszy. Całość spowita jest rozłożystymi, smyczkowymi pejzażami, natomiast głos Zbigniewa Wodeckiego olśniewa lekkością i subtelnością. Gdzieniegdzie pobrzmiewa też ckliwy, liryczny saksofon. Ogniste, hiszpańskie rytmy przybywają do nas za sprawą piosenki Seniorita do słów Jana Jakuba Należytego. Żarliwy akompaniament instrumentalny kształtują dźwięki gitary, trąbki oraz akordeonu, a zachwycająca galanterią melodia refrenu od razu wpada w ucho, ponownie urzekając kunsztem i lekkością wykonania. Jestem z reguły sceptycznie nastawiona do powtórnych umuzycznień utworów, które trwale zakorzeniły się w historii muzyki. Trochę więc zdziwił mnie fakt, iż Zbigniew Wodecki postanowił skomponować muzykę do piosenek Hop, szklankę piwa z tekstem Witkacego oraz Przemiany (utwór szerzej znany jako Motorek) do słów Józefa Czechowicza. Tym bardziej, że wykonania powyższych piosenek przez Marka Grechutę zdają się być nieskażonym ideałem. Nowe odsłony muzyczne autorstwa Wodeckiego, powstałe na potrzeby spektaklu Sonata Belzebuba, są moim zdaniem jednak absolutnie wyjątkowe. Hop, szklankę piwa to znów podniosłość w najczystszej postaci, roi się tutaj od ekspresyjnych chórów oraz skomplikowanych odległości pomiędzy dźwiękami w ramach linii melodycznej wokalu. Słychać ponadto patetyczne dzwony, często też daje o sobie znać motoryka fortepianu, a ornamentalne pojękiwania upiększają powtarzane słowa „nad miastem”. Świetlista sekcja dęta wespół z fortepianem rozpoczyna wspomniane już przeze mnie Przemiany. Emocjonalną linię melodyczną niejako szatkują wyskandowane pojedyncze wyrazy. Równomierność melodii, uporczywą niczym tykanie zegara słychać choćby od słów: „jak na mechanizm przystało”, a swego rodzaju teatralność pojawia się wraz z nadejściem wersu: „namnożyło się tych postaci”.

Płyta Platynowa Zbigniewa Wodeckiego to unikatowa pozycja w dyskografii muzyka. W tekstach (głównie Jana Wołka) słychać barwne opisy życia w Polsce, portrety diabelsko zajadłych ludzi, niejednokrotnie pławiących się w konfliktach. Muzycznie, króluje tu motoryka, podniosłość, teatralność oraz wokalny kunszt na najwyższym poziomie, urzeczywistniony zarówno na płaszczyźnie zwiewnych ornamentów, jak i nietuzinkowych interwałów (odległości pomiędzy dźwiękami) w ramach linii melodycznych. Wielka szkoda, że tak wyrafinowane dźwięki ze szczyptą nośnej przebojowości z miejsca nie pokryły się platyną, jednakże czas weryfikuje muzykę, dlatego obecnie Platynowa to absolutny unikat na rynku fonograficznym.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.