Koncerty

Doznanie kwartetowej przestrzenności

1 października 2021
Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej Warszawska Jesień co roku jest dla mnie prawdziwym, muzycznym świętem. Z racji jednak zbyt dużej liczby koncertów, eksploatujących muzykę elektroniczną, podczas tegorocznej edycji udałam się tylko na jedno wydarzenie – koncert amerykańskiego kwartetu smyczkowego Jack Quartet, który odbył się 24. września w Filharmonii Narodowej.

Trudno przejść obojętnie obok wykonawczego kunsztu Jack Quartet podczas opisywanego koncertu. Zostały zaprezentowane cztery utwory, a każdy z nich to dla mnie indywidualna dźwiękowa przestrzeń. We wszystkie zatopiłam się bez reszty, każda wniosła coś nowego do mojego muzycznego świata.

Po uprzednim zapoznaniu się z programem koncertu, największe obawy towarzyszyły mi względem pierwszego utworu – Dead Wasps in the Jam-jar III – włoskiej kompozytorki Clary Iannotty. Po prostu wciąż jestem preferencyjnie zdystansowana wobec utworów na kwartet smyczkowy z towarzyszeniem laptopa. Moje wszelkie uprzedzenia okazały się jednak bezpodstawne, bowiem towarzyszące muzykom elektroniczne dźwięki nadały opisywanej kompozycji uroczego kolorytu. Brzmiały one czasem z lekka piskliwie, tworząc zgodne współbrzmienia z eterycznymi flażoletami instrumentów smyczkowych. Z czasem liryczna delikatność ustąpiła miejsca zachrypniętym, miarowym zgrzytom instrumentalnym. Niektóre dźwięki zafascynowały mnie motoryczną rytmicznością, uporczywą niczym tykanie zegara, inne zaś układały się w melodyjne motywy, urzekające swym powolnym wybrzmiewaniem. Przeplatające się wzajemnie liryzm i dramatyzm ustępują w zwieńczeniu miejsca subtelnej łagodności, przypieczętowującej melodyjnie cały utwór, będący dla mnie świadectwem niewiarygodnej spójności dźwięków elektronicznych ze szlachetnymi współbrzmieniami kwartetu.

Polskim akcentem opisywanego koncertu okazał się utwór znakomitej kompozytorki – Aleksandry Gryki, zatytułowany Emptyloop. Było to dla mnie nietypowe doznanie, gdyż bodaj po raz pierwszy usłyszałam w muzyce przenikliwy chłód. Nie był on jednak odpychający, niedostępny, wręcz przeciwnie – dałam się ponieść jego ekspresyjnej fali. Roztrzęsione, nerwowo rozdygotane dźwięki instrumentów smyczkowych eksploatowały technikę tremolo, opartą na szybkim powtarzaniu pojedynczych dźwięków. Bacznie wsłuchiwałam się też w gęste piramidy współbrzmień, często pełne ostrych dźwięków w wysokim rejestrze. Niektóre rozedrgane motywy układały się w zgodne współbrzmienia, czyli tzw. konsonanse, można było zaobserwować również coś na kształt muzycznych rozmów, melodyjnego przekomarzania się poszczególnych partii instrumentalnych. W pewnym momencie dostrzegłam też charakterystyczne, smyczkowe pogwizdywania, które stanowiły dla mnie ożywczy powiew chłodnego wiatru. Zakończenie utworu ponownie wprowadziło mnie w stan hibernacji, ale już za chwilę, za sprawą kolejnego utworu, dałam się ponieść uroczystej dostojności.

Dźwiękowa ekstaza, pełna nieszkodliwego patosu to bowiem cechy dzieła Many Many Cadences – amerykańskiej kompozytorki Sky Macklay. Jak wskazuje tytuł, dostrzegłam w tym utworze mnóstwo punktów kulminacyjnych, hałaśliwych i zapadających w pamięć. Kompozytorka barwnie i śmiało igrała z konwencją, wprowadzając do często powściągliwych, szorstkich dźwięków muzyki współczesnej zdobycze minionych epok, takie jak melodyjność, czy blask jaskrawych i pięknych akordów. Zwróciłam uwagę na pogodny charakter poszczególnych motywów, wykonanych z niebywałą wirtuozerią. Nie brakowało jednak lekko zamglonych, płynnych glissand, czyli gładkich prześlizgnięć pomiędzy dźwiękami. Zakończenie kompozycji zadziwiło mnie gwałtownością żarliwych, ognistych motywów, zagranych pizzicato, czyli za pomocą szarpania strun palcami bez użycia smyczka. Był to najkrótszy utwór ze wszystkich, ale jego przejmujące wykonanie na długo pozostanie w mojej pamięci.

Kulminacyjny punkt wieczoru stanowiła z kolei najdłuższa kompozycja, stworzona przez brzmieniowego rewolucjonistę, wizjonera – niemieckiego twórcę Helmuta Lachenmanna. Wykonania jego dzieł na żywo są każdorazową wędrówką w dotychczas nieodkryte, dźwiękowe rejony. Tym razem został wykonany String Quartet no 3, posiadający podtytuł Grido. Przez całą kompozycję przewijały się trzy płaszczyzny: raptowne crescenda, gęstwina glissand oraz szmerowość. Crescenda, czyli zgłaśnianie pojedynczych dźwięków, brzmiały tu niezwykle gwałtownie, niespodziewanie, początkowo mogły nawet przestraszać odbiorców swą nagłą ekspresją. Rychło jednak, z racji wielokrotnych powtórzeń można było oswoić się z nimi, oddając się im bez reszty. Nieokiełznana siatka gęstych glissand to z kolei płynność i rozmarzenie, nakładające się na siebie dźwiękowe warstwy, stanowiące nośnik kolorystyki brzmieniowej. Szmerowość natomiast jest swego rodzaju stylistycznym wyznacznikiem Lachenmanna. Polega na wybrzmiewaniu efektownych, zapowietrzonych motywów, w tym przypadku często podbarwionych z lekka złowieszczymi dźwiękami w niskim rejestrze. Mrok powyższych dźwięków oraz ich ostrość przeszywały mnie do szpiku kości, fascynując niejednokrotnie ochrypłym warkotem. W ostatnich minutach utworu zwięzłe motywy przedzielała czasem cisza, a czasem wspomniana już przeze mnie przed momentem szmerowość.

Czterech wykonawców (jak przystało na kwartet smyczkowy), cztery instrumenty i cztery kompozycje, zachwycające przestrzennym bogactwem. Jack Quartet we wszystkich utworach zaprezentował całą paletę brzmieniowych barw, od szmerów, glissand, rozedrgania, aż po uroczystą, żarliwą ekspresję efektownych akordów. Ten znakomity dobór twórców oraz kompozycji przeniósł mnie w zupełnie inny wymiar i mam wielką nadzieję, że w kolejnych edycjach Warszawskiej Jesieni zawsze (choćby incydentalnie) znajdzie się miejsce dla akustycznych brzmień, niezdominowanych przez często nad wyraz efekciarską i przekombinowaną elektronikę.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.